wtorek, 28 marca 2017

Rozdział 25

*Clary*
Wstałam wraz z pierwszymi promieniami słońca. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Kolejny raz dałam się ponieść emocjom. Wzięłam szybki prysznic, wyprostowałam całkowicie włosy i zrobiłam dość mocny makijaż. Założyłam miętową rozkloszowaną spódnicę, delikatny czary sweterek w miętowe serca i szare szpilki. Przejrzałam się w lustrem i cicho westchnęłam.
Wyszłam z pokoju i poszłam do Will'a. Obudziłam go niechętnie i ubrałam.
- Mamo, dokąd idziemy? - spytał, przecierając oko rączką.
- Odwiedzić wujka Vincenta - odpowiedziałam.
Spojrzał na mnie swoimi  zielonymi oczami i rzucił mi się na szyję. Wzięłam go na ręce i wyszłam niezauważona z posiadłości. Oby nikt się nie zorientował gdzie się wybieram.
Otworzyłam portal i szybko przez niego przeszłam.
Wylądowałam przed ogromnym londyńskim wieżowcem. Postawiłam Will'a i złapałam go za rączkę. Weszliśmy do filmy. Doskonale zdawałam sobie sprawę, dokąd iść. Stanęłam przy biurku asystentki i spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Szef jest u siebie - wybełkotała.
Co jak co, ale ona mnie nie znosi. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi runą. Po chwili zobaczyłam Vincenta. Machnął ręką i z przeciętnego prezesa przemienił się w czarownika. Jego niebieskie włosy ułożone były w artystycznym nieładzie, a różowe oczy patrzyły na mnie radośnie. Zielone spodnie, żółta koszulka i czerwona marynarka raziły po oczach od nadmiaru brokatu.
Czy wszyscy czarownicy są uzależnieni od brokatu?
- Wujek!
Will od razu do niego podbiegł i przytulił. Vincent spojrzał na mnie niepewnie, jego wzrok spoczął na wystającej lekko runie małżeńskiej.
- Will idź się pobaw, porozmawiam z mamą.
Wyszeptał jakieś zaklęcie. Na sofie obok mojego synka pojawiło się mnóstwo zabawek.
- Siadaj.
Wykonałam jego polecenie. Usiadłam na przeciwko niego, zakładając nogę na nogę.
- Nie wspominałaś, że ponownie zamierzasz wyjść za mąż - zrobił urażoną minę.
- Raczej wcale się nie rozwiodłam.
- Cisi Bracia i te ich sztuczki. Pamiętam kiedy pierwszy raz tak zrobili... - przerwałam mu.
- Vincent zajmij się już Willem, nie mam dużo czasu.
Wstał i podszedł do mojego maleństwa.
- Blokada przestała działać? - spytał.
- Nie, ale czuję, że niedługo przestanie. Sam mówiłeś, że mam przychodzić wcześniej.
- Panuje choć trochę nad tym?
Pokiwałam przecząco głową.
Prawda jest taka, że Will odziedziczył po Jace'ie coś czego nie powinien. Mianowicie niebiański ogień. Jak się okazało Jace nie pozbył się całego ognia z siebie, gdyż płomień, który w nim tkwi utrzymuje go przy życiu, bez tego by zginął. Will jest zbyt mały i nie potrafi go kontrolować. Już raz zrobił sobie przez to krzywdę.
- Wiedzą?
Spojrzałam na niego. Moja mina wyrażała wszystko.
Dotknął dłoni Will'a i przymknął oczy. Jego ręce zaczęły lekko połyskiwać.
Po chwili spojrzał na mnie, jakby przygnębiony.
- Co się dzieje? - spytałam.
- Ma za dużo energii.
- Nie możesz mu jej po prostu zabrać?
- Niestety tak to nie działa. Musi jej trochę zużyć wtedy blokada będzie działać tak jak powinna i nic mu się nie stanie.
Spojrzałam na Will. Wzięłam go na ręce.
- Dzięki za wszystko - oznajmiłam.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie szukać.
Otworzyłam drzwi i jak najszybciej wyszłam z budynku. Postawiłam Will'a i zaczęłam się kierować w stronę najbliższego placu zabaw. Oczywiście po drodze każdy facet się za mną oglądał. Teraz bynajmniej wiem co Isabell czuje.


*Vanessa*
Przygotowywałam śniadanie, kiedy usłyszałam jak ktoś wchodzi do kuchni. Odwróciłam się i zobaczyłam Jace'a. Ta posiadłość chyba stała się jego ulubionym miejscem.
- Jest Clary? - spytał od razu.
- Nie ma jej. Chyba wyszła na spacer z Willem.
Westchnął i oparł się o blat.
- Nie wiesz kiedy wróci?
- Dobra gadaj o co ci chodzi? - nie wytrzymałam.
- Czy to takie dziwne, że chcę zobaczyć moją rodzinę?
Upuściłam nóż słysząc to. Rodzinę? Czy ja się przesłyszałam?
- Co?!
- Nie masz prawa tak mówić - usłyszałam wściekły głos Aidena.
Czyli wszystko słyszał.
- Nie należysz do rodziny! To, że wasz rozwód okazał się kłamstwem, nie oznacza, że możesz od tak nadawać sobie takie przywileje. Oni nie są twoi! - warknął.
Zanim się obejrzałam już go nie było.

poniedziałek, 20 marca 2017

Rozdział 24

*Alan*
Wszedłem do posiadłości i od razu poszedłem do salonu. Stanąłem jak wryty. Ten blondas i Jocelyn... znaczy moją matka siedzieli i płakali. Jonathan, Vanessa i Aiden mieli dziwny wyraz twarzy, a pozostali wpatrywali się w siebie tępo. Kiedy zobaczyłem w dłoniach blondyna misia Will od razu zrozumiałem o co chodzi.
Oparłem się o ścianę. A oni nawet mnie nie zauważyli.
- Jak tak się będziesz użalał to w życiu jej nie odzyskasz - oznajmiłem.
Spojrzeli na mnie zdezorientowani.
- Jak tu wszedłeś? - spytał czarownik.
- Jak człowiek przez drzwi - przewróciłem tylko oczami i wyszedłem.
Skierowałem się na górę. Po chwili zobaczyłem Clary. Siedział na łóżku z Willem na kolanach, który słodko sobie spał. Jego głowa znajdowała się na jej kolanach, oboje byli przykryci cienkim kocem. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie płakała.
Usiadłem obok niej i przytuliłem. Wtuliła się we mnie z płaczem. Cały czas jednak starała się być cicho.
- Powinnaś odpocząć - szepnąłem.
Dopiero po chwili zobaczyłem złotą runę małżeńską. Chyba wyczuła moją zszokowaną minę.
- Nadal jestem jego żoną - wyszeptała.
- Tego bym się nie spodziewał. Poczekaj tu chwilkę.
Wstałem i wróciłem do salonu. Podszedłem to tego skończonego kretyn, pociągnąłem go za przód koszulki i przywaliłem mu z całej siły pięścią w twarz. Upadł na podłogę, a z jego nosa zaczęła lecieć krew.
- Alan! - krzyknął Jonathan.
- Za co? - spytał, podnosząc się.
- W końcu musiałeś ode mnie oberwać. Byłbym złym bratem gdybym tego nie zrobił. Spieprz to jeszcze raz, a zginiesz w najbardziej bolesny sposób - warknąłem.
Uśmiechnąłem się kpiąco i wróciłem do Clary. Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami.
- Nie zasłużył - powiedziała tak cicho, że gdybym nie był wilkołakiem to pewnie bym tego nie usłyszał.
- Kogo ty próbujesz oszukać? - spytałem, zamykając drzwi.
Spuściła głowę w dół, milcząc.
- Co ja z tobą mam.


*Jace*
Patrzyłem wyczekująco na Clary. Siedzieliśmy razem w ogrodzie na huśtawkach. Alan zmusił nas do tej rozmowy. Szczerze? Jestem mu za to wdzięczny.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Próbowała, ale ty wolałeś rozmawiać o rozwodzie - prychnęła.
- Jak się dowiedziałaś?
- Miałam mdłości oraz sny. Nie musiałam robić testu bo wiedziałam, że jestem w ciąży. Potrzebowałam tylko, aby czarownica to potwierdziła.
- Dlaczego uciekłaś? - to pytanie najbardziej mnie dręczyło.
- Kiedy czarownica mnie zbadała, potwierdziła ciąże, cieszyłam się... potem jednak powiedziała, że moja ciąża jest zagrożona ze względu na naszą krew i umrę albo ja albo Will. Pomóc mogli tylko Cisi Bracia. Potem jednak wyszło jak wyszło, dlatego poprosiłam Jem'a o pomoc. Will rozwijał się w bardzo szybkim tempie. Urodził się 2 miesiące po mojej wizycie u czarownicy. Wiedziałam, że jeśli zostanę to go stracę dlatego uciekłam. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
Miałem wrażenie, że mówi mi to wszystko z przymusu.
- Dlaczego go przede mną ukrywałaś? Jestem jego ojcem! - stanąłem na przeciwko niej.
- A to by cokolwiek dało? Po za tym skąd pewność, że jesteś jego ojcem? Może ja też cie zdradzałam?
- Przestań! - krzyknąłem.
Spięła się, a ja skarciłem się za to w myślach. Nie chciałem jej wystraszyć.
- Coś jeszcze? - wstała i już chciała iść, ale ją powstrzymałem.
Pociągnąłem ją za rękę i oboje upadliśmy na trawę. Pochylałem się nad nią. Dłużej już nie wytrzymam. To w końcu nasza rocznica, nasza pierwsza wspólna rocznica.
Pocałowałem ją mocno i namiętnie. Starała się wyrwać, ale skutecznie jej to uniemożliwiłem. Po jakimś czasie przestała się opierać i zaczęła odwzajemniać moje pocałunki. Powoli odpiąłem górne guziki jej koszuli. Westchnąłem widząc jej biały, koronkowy, cholernie seksowny stanik bez ramiączek, ten sam który miała na naszym ślubie. Zacząłem gładzić dłońmi jej brzuch i całować jej szyję, robiąc przy tym kilka malinek. Jej ciche jęki podniecały mnie coraz bardziej. Nie obchodziło mnie, że jesteśmy w ogrodzie.
- Nie o to mi chodziło - usłyszałem rozbawiony głos Alana.
Miałem ochotę iść i mu przywalić. Jakim prawem nam przerwał?!
Clary wstała i w pośpiechu zaczęła zapinać koszulę. Zanim się obejrzałem pobiegła w stronę drzwi.
Spojrzałem na niego wściekle.
- Naprawdę sądzisz, że pozwolę ci na zaciągnięcie jej do łóżka po tym wszystkim? Wybacz blondasie, ale nie zasłużyłeś sobie na wybaczenie, bynajmniej na razie - prychnął i się odwrócił.
Stałem i patrzyłem na oddalającą się sylwetkę rudowłosego. Zdecydowanie widać, że są rodzeństwem. A było tak pięknie...




Z racji tego, że mam jutro same luźne lekcje i nie muszę się na nic uczyć dodaję dziś rozdział.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, jestem trochę zmęczona.
Początek tygodnia i pierwsze co to biologi i sprawdzian z samego rana. Jak ja nie znoszę biologii.
Czytasz komentuj

sobota, 18 marca 2017

Rozdział 23

*Clary*
Przygotowywałam śniadanie. Dziś jest 4 rocznica mojego ślubu, a raczej byłaby. Miejsce, w którym znajdowała się moja runa małżeńska, boli niemiłosiernie, pierwszy raz od rozwodu. Syknęłam z bólu i upuściłam nóż, który trzymałam w ręce.
- To nie powinno boleć - rzekł Aiden, podnosząc nóż.
- Nie wiem co się dzieje.
- Zawiadomię Jem'a. Dokończę, idź do Will'a.
Pokiwałam tylko głową i poszłam do salonu. Mój synek bawił się niewielkim drewnianym mieczem. Bardzo mu się tu spodobało. Nikt jednak o nim nie wie, przynajmniej na razie.
Usiadłam obok niego i pogłaskałam po głowie.
Po kilkudziesięciu minutach usłyszałam jak ktoś puka.
- Skarbie, idź pobaw się na górę z ciocią - powiedziałam spokojnie.
Wstałam i poszłam otworzyć zobaczyłam Jem'a i Jace'a razem z pozostałymi. Upadłam na kolana czując niewyobrażalnie silny ból.
- Clary - szepnął Jace.
Jem od razu kucnął obok mnie.
- Co się dzieje? - spytał Jem.
- To tak strasznie boli - rzekłam.
Nagle ogarnęłam mnie ciemność. Zemdlałam.


*Jace*
Byłem przerażony. Zemdlała w samych drzwiach. Wziąłem ją ostrożnie na ręce i zaniosłem do salonu. Położyłem ją na kanapie i oniemiałem. Na podłodze było kilka dziecięcych zabawek.
- Co to tu robi? - spytała Isabell, podnosząc misia.
Po chwili Aiden i Jonathan weszli do salonu. Od razu podeszli do nieprzytomnej rudowłosej.
- Jem co jej jest? - spytali.
Nic nie powiedział tylko zaczął odpinać guziki od jej koszuli. Zagotowała się we mnie już miałem mu przywalić kiedy dostrzegłem małżeńską runę, a raczej jasnoczerwoną plamę w jej kształcie.
- O cholera - Jem odsunął się i usiadł na podłodze.
- Co jej jest? - spytałem zdenerwowany.
- Kim jesteście? - usłyszałem dziecięcy głosik.
Wszyscy się odwróciliśmy, a ja oniemiałem. W wejściu stał mały chłopiec, o kręconych blond włoskach i zielonych oczach. Chłopiec z obrazu. Nie wiedziałem co powiedzieć, ani co zrobić, byłem jak sparaliżowany. Patrzyłem na moją małą kopię. Czy to możliwe, że ona była w ciąży?
- Wujku, dlaczego mama śpi? - spytał, patrząc na rudowłosą.
Po chwili obok niego pojawiła się Vanessa, miała ból wymalowany na twarzy.
- No to się porobiło - rzekła.
- Możecie nam to wyjaśnić? - odezwał się jako pierwszy Luke.
- Clary nas zabije - Aiden otrząsnął się i podszedł do chłopca, wziął go na ręce i wyszedł.
- To mój syn? - spytałem.
Jonathan spojrzał na mnie z bólem. Nic jednak nie odpowiedział. Cofnąłem się i usiadłem na fotelu. To niemożliwe. Wszystko w jednej chwili stało się jasne. Powód dla, którego uciekła i dla, którego nie chce mi wybaczyć. Zostawiłem ją, kiedy była w ciąży. Pewnie to chciała mi powiedzieć tamtego dnia. Do moich oczu napłynęły łzy.
Clary jest nie przytomna i nie mogę nawet o tym z nią porozmawiać. Poczułem jak Jocelyn kładzie mi dłoń na ramieniu. Po jej policzkach spływały łzy.
- Co jej jest? - ponowił pytanie Magnus.
- Bo widzicie... Byłem pewny, że prędzej czy później Jace będzie żałował rozwodu. Wierzyłem jej od początku. Miałem pewne wątpliwości co do tego czy jeśli się rozwiedziecie, będziecie mogli znowu się pobrać, dlatego poprosiłem cichych braci o przysługę... - urwał.
- Jaką przysługę? - zapytał Simon.
- Zamiast udzielić rozwodu, odprawili rytuał ukrycie. Po prostu ukryli wasze runy. Dziś w południe to minie... znowu będziecie posiadać runy małżeńskie - dokończył.
- To znacz, że Clary nadal jest moją żoną? - spytałem z niedowierzaniem.
- Tak, ale...
- Jest jakieś "ale"? - wtrąciła się Alec.
- Ten ból, który odczuwa najprawdopodobniej spowodowany jest twoją zdradą. Słyszałem już o takich przypadkach, gdzie kobiety podczas bólu runy dowiadywały się o zdradzie. Rytuał musiał to opóźnić - rzekł.
- Też o tym słyszałem. Ból powinien zniknąć po pojawieniu się runy - powiedział Magnus.
Zrobiło mi się słabo. To przeze mnie jest teraz nieprzytomna.
- Zaniosę ją na górę - oznajmił Jonathan.
Zanim zdążyłem zareagować już go nie było. Wstałem gwałtownie i wyszedłem. Zacząłem biegać od pokoju do pokoju. W końcu trafiłem do właściwego. Mój syn siedział na dużym łóżki obok leżącego Aidena i bawił się z nim. Poczułem ogromny ból w sercu. Straciłem tyle czasu.
Kiedy mnie zobaczył, usiadł i zaczął mi się przyglądać. Widziałem jak brunet się spiął.
- Ten pan wygląda jak ja - powiedział.
- Zostaw nas - warknąłem w stronę chłopaka.
- Nie ma mowy.
Podszedł do mnie.
- Zajmę się nim.
- Po tym wszystkim? Nagle chcesz zgrywać troskliwego tatusia?
- Nie kłóćcie się. Jace ma racje, Aiden wyjdź stąd - rzekła Vanessa, która nie wiem kiedy tutaj przyszła.
Brunet posłał mi mordercze spojrzenie i wyszedł.
Podszedłem do łóżka i usiadłem obok niego. Chłopiec cały czas mi się przyglądał.
- Jestem Jace, a tobie jak na imię?
Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Will. Jest pan moim tatą? - spytał, a mnie zatkało.
Kompletnie nie spodziewałem się takiego pytania. On wygląda na nie więcej niż 4 lata. 
- Tak - odpowiedziałem niepewnie.
- Gdzie mama? - spytał 
Jak to dziecko potrafi szybko zmienić temat.
- Źle się poczuła, śpi.
Posmutniał. Nie wiedziałem co zrobić. Przysunąłem się do niego i delikatnie przytuliłem. Był taki kruchy i delikatny. Zupełnie jak Clary.
Poczułem niewyobrażalne szczęście, czując jego małe rączki na moim karku.
Miałem ochotę płakać ze szczęścia. Mam syna, nadal mam żonę, rodzinę, którą za wszelką cenę muszę odzyskać.
Wziąłem go na ręce i postanowiłem zejść z nim na dół.
Wszedłem do salonu z szerokim uśmiechem na ustach.
To najszczęśliwszym dzień mojego życia. Teraz może być już tylko lepiej.
- Jace... - zaczęła Jocelyn.
- Will, przywitaj się z babcią - rzekłem z radością.
Kobieta spojrzała na mnie w szoku i podeszła do nas. Zaczęła płakać, dotykając rączki mojego syna.
- Clary się wścieknie. Przypominam także, że ma brata bliźniaka, który na pewno zrobi z wami porządek - warknął Aiden.
- Aiden, uspokój się. Może nie będzie tak źle - prychnął Jonathan.
- Gdyby chciała, żeby wiedzieli, już dawno by im powiedziała.
- Przestańcie. To nie pomoże. Dobrze, że się dowiedzieli - oznajmiła Vanessa.
Nagle poczułem ból, tam gdzie znajdowała się moja runa małżeńska. Postawiłem Will'a i odsłoniłem koszulkę. Zobaczyłem jak moja runa się pojawia i błyszczy złotym światłem.
Po chwili usłyszałem kroki. Na wprost mnie stanęła Clary. Nie wyglądała na szczęśliwą.
- Mamo! 
Will od razu do niej podbiegł. Wzięła go na ręce i spojrzała na mnie.
- Nie pozwolę ci go zniszczyć, tak jak mnie. Nie masz do niego żadnych praw. Nie myśl sobie, że prawda cokolwiek zmieni. Jesteś zamkniętym rozdziałem.
- Ale Clary... - nie dała mi dokończyć.
- Mam pozwolić żebyśmy byli rodziną, a potem co? Znowu ci się odwidzi, zostawisz nas, a ja będę musiała mu tłumaczyć, dlaczego kolejny raz tatuś go zostawił? Nie popełnię drugi raz tego samego błędu - jej głos był przepełniony smutkiem.
Zanim zdążyłem zareagować wyszła. Will wtulił się w nią i z uśmiechem nam pomachał.
Opadłem na fotel załamany. Zrozumiałem co ma na myśli. Sądzi, że jak mi wybaczy to potem i tak ją zdradzę. 
Jak mam ją przekonać, że nigdy więcej nie popełnię tego błędu?




Nareszcie tak długo wyczekiwany moment. Jace wie o Willu. Nadal są małżeństwem.
Jednak trochę pomęczę ich związek.
Tak łatwo nie będzie.
Zapraszamy do przeczytania nowego wspomnienia.
Czytasz komentuj

wtorek, 14 marca 2017

Rozdział 22 cz. 2

*Clary*
Siedziałam zdenerwowana. Po mojej głowie krążyły same złe scenariusze, na dodatek miałam dziwne wrażenie, że coś niedobrego się wydarzy. Mój matczyny instynkt podpowiadał mi, że mojemu synkowi grozi niebezpieczeństwo. Boję się o Will'a. Tereny sfory Alana były najbezpieczniejsze, a tu nagle ginie alfa innego stada. Moje runy nie są niezawodne. Gwałtownie wstałam. Nie mogę pozwolić aby cokolwiek mu się stało.
- Aiden, wychodzimy - oznajmiłam, nie czekając na jego reakcję.
Wyszłam z posiadłości i w pośpiechu narysowałam runę portalu.
- Dokąd idziemy? - spytał zdezorientowany.
- Musimy go ochronić - szepnęłam.
Nie czekając na niego wskoczyłam do portalu. Nie obchodzi mnie czy się dowiedzą o moim synku. Najważniejsze jest to żeby był bezpieczny.
Wylądowałam przed domem. Podwinęłam rękaw i narysowałam runę węchu. Od razu poczułam lekki demoniczny odór. Pewnie są oddalone o kilka kilometrów. Kiedy obok mnie pojawił się Aiden, szybko weszliśmy do środka. Vanessa spojrzała na nas zdezorientowana. Will podbiegł do mnie. Wzięłam go na ręce i przytuliłam. Zdążyłam. Ucałowałam jego czoło i postawiłam na ziemi.
- Idź się spakować - powiedziałam w kierunku Vanessy.
- Co się dzieje? - spytała.
- Demony są w pobliżu - wyjaśniłam.
Aiden spojrzał na mnie i od razu poszedł na górę. Całe szczęście, że zna kilka moich run.
- Mamo co się dzieje? - spytał Will.
Kucnęłam obok niego i pogładziłam jego policzek.
- Musimy wyjechać na jakiś czas - odpowiedziałam.
- Dokąd?
- Zobaczysz.
Ucałowałam czubek jego głowy.
Po kilku minutach do salonu weszli Aieden i Vanessa. Mieli ze sobą tylko jedną walizkę. Spojrzałam na nich, podejrzliwie.
- Wzięliśmy ją z twojej garderoby - odpowiedziała.
- Otwórzcie ją - rozkazałam.
Walizka tak naprawdę ma na sobie wiele run. Można w niej zmieścić dosłownie całą posiadłość. Narysowałam runę na ręce i ją uniosłam. W kilka chwili wszystko co znajdowało się w domu zostało przeniesione do walizki.
Otworzyłam portal. Vanessa przeszła jako pierwsza. Aiden wziął Will'a na ręce i spojrzał na mnie lekko zmartwiony.
Po chwili słychać było ryk demona.
- Zabierz go do posiadłości, tylko tak aby nikt o nim nie wiedział. Sama się tym zajmę.
Przytaknął mi tylko i wskoczył do portalu.
Kiedy drzwi wraz ze ścianą runęły, odwróciłam się. Z mordem w oczach spojrzałam na Amy.
- Czekałam na ciebie - oznajmiłam pewnie.
Była wyraźnie zdezorientowana. Chyba się mnie tu nie spodziewała.
- Co tutaj robisz? - warknęła.
Uśmiechnęłam się chytrze i wyciągnęłam miecz.
- Nie domyślasz się? - prychnęłam.
Kilka demonów wyskoczyło zza jej pleców i rzuciło się na mnie. W zaledwie kilka sekund się ich pozbyłam.
- Gdzie twój synalek? Naprawdę myślałaś, że nikt się nie domyśli? - zaśmiała się.
Nerwy mi puściły. Nikt nie ma prawa skrzywdzić mojego maleństwa.
Rzuciłam się na nią. Pora wreszcie zakończyć jej parszywe życie.
Chęć zabicia jej była niewyobrażalna. Pchnęłam ją na ścianę. Szybko jednak wyciągnęła swój miecz i odparła mój atak.
Szybko jednak obie zostałyśmy bez mieczy. W sumie mi to odpowiadało. Zamachnęłam się i powaliłam ją na ziemię. Wyciągnęłam sztylet i nie marnując czasu wbiłam jej go w szyję. Wydała z siebie potworny krzyk. Sztylet w pewnym momencie zabłysł i wydłużył się. Próbowała go wyciągnąć, ale był zbyt mocno wbity w podłogę.
- Przygotowałam go specjalnie dla ciebie - oznajmiłam z uśmiechem, pochylając się nad nią.
Z jej oczu ciekły łzy.
- Widzisz te runy na ostrzu i rękojeści? Choćbyś nie wiem co robiła, nie wyciągniesz go ani nie umrzesz. Będziesz tak leżała i cierpiała, dopóki nie spłoniesz - zaśmiałam się.
Próbowała mnie dosięgnąć, ale nie mogła. Miała duży problem ze złapaniem powietrza. Spojrzałam na nią ostatni raz i wyciągnęłam z kieszeni zapałki. Mogłabym użyć runy, ale zapałki są ciekawszym pomysłem. Zapaliłam jedną zapałkę i uśmiechnęłam się chytrze.
- Smaż się w piekle, suko - warknęłam.
Rzuciłam na ziemię płonącą zapałkę. Podłoga powoli zaczęła się palić. Wyszłam z domu, przez dziurę w ścianie.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, zaczerpnęłam świeżego powietrza i odetchnęłam z ulgą. W końcu się jej pozbyłam.




Przez pewien czas rozdziały będą raz w tygodniu. 
Za miesiąc mam egzaminy gimnazjalne, z tego powodu moim nauczycielom odbiło.
Mam teraz pełno kart pracy, kartkówek, powtórzeń, testów przedegzaminacyjnych, pytają z całych trzech lat. Jednym słowem: MASAKRA.
Przez to w ogóle nie mam siły myśleć.
Mam na dzieję, że rozumiecie.
Czytasz komentuj

środa, 8 marca 2017

Rozdział 22 cz. 1

*Clary*
Byłam z siebie zadowolona. Z uśmiechem patrzyłam na zmartwionego Luke'a i Alec'a. W życiu bym nie przypuszczała, że oboje zemdleją. Magnus był biały jak kreda.
- Coś mi się zdaje, że prędko nie wstaną - powiedzieliśmy razem z Alanem.
Wszyscy od razu na nas spojrzeli. Zaśmiałam się z ich miny.
- Chodźmy lepiej - mruknęłam.
Alan przemienił się w wilka i pobiegł w kierunku miasta.
- To naprawdę...nasz brat? - spytał Jonathan.
- Tak. Sprawdziłam - rzekłam.
- Jak? - spytała Isabell.
- Grzebałam Magnusowi w głowie.
- Co? - krzyknęli razem.
- Nie było innego wyjścia. Po za tym jego umysł to straszne miejsce pełne chorych fantazji o Alecu.
- Czy ty...? - wyjąkał Alec cały czerwony.
- Uwierz mi to co tam zobaczyłam nie było ani trochę fajne - aż mnie dreszcz przeszedł.
Głośno przełknął ślinę i zarumienił się jeszcze bardziej. Nawet przez panującą wokół ciemność było widać jego czerwone policzki.
- Zawstydziłaś go - skomentował Jace.
- Chyba przydało by wam się więcej... pikanterii - rzuciłam zanim poszłam za wilkołakami.
Po jakimś czasie dotarliśmy do miasta. Sytuacja była fatalna. Alan za wszelką cenę próbował powstrzymać Daphne. Jego sfora natomiast powstrzymywała Nefilim przed jakimkolwiek ingerowaniem.
- To są chyba żarty! - prychnęłam, oburzona.
Wyciągnęłam stelę i narysowałam runę na dłoni. Wyciągnęłam rękę w jej stronę i pozwoliłam runie zadziałać. Z ziemi wyrosły pnącza, które uwięziły Daphne. Alan spojrzał na mnie spode łba. Od razu zrozumiałam o co mu chodzi. Sam chciał ją uratować. Jakie to piękne.
- Musiałam - mruknęłam.


*Jace*
Siedzieliśmy w posiadłości Morgensternów. Clary oraz Alan siedzieli i słuchali razem z nami wyjaśnień Magnusa. Jego sfora zajęła się tą wilczyca i zabrała ją do domu. Ta historia jest pokręcona. Jak można pomylić martwe dziecko z żywym?
- Nie wiem co powiedzieć... - zaczęła Jocelyn.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszeliśmy dźwięk telefonu. Rudowłosy wstał i wyszedł z pomieszczenia.
- Nic nie musisz mówić. Czasu nie cofniesz - odparła Clary.
Odkąd tutaj przyszliśmy wygląda na smutną i zmartwioną. Chciałbym jej jakoś pomóc, tylko jak? Skoro nie pozwala mi się do siebie zbliżyć.
Po chwili Alan wszedł do salonu. Szeroko się uśmiechając podszedł do mojego aniołka.
Wyszeptał jej coś na ucho.
Podniosła na niego wzrok i uśmiechając się krzywo, pokręciła przecząco głową.
- Jesteś podła - warknął i wyszedł.
- Tylko spokojnie mi tam, ja się wszystkiego dowiem! - zachichotała.
Ciekawe o co im chodzi. Kiedyś nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, a teraz? Nic o niej nie wiem.
- Dlaczego wyszedł? - spytał Luke.
Nikt się nie odzywał. Wszyscy chyba nadal byli w szoku po całej tej historii. Mnie też to zdziwiło, ale oni zdecydowanie odczuwają to mocniej.
- Dostawa przyszła - rzekła krótko.
- To on jest tym wilkołakiem, o którym ostatnio wspominałaś? - spytał Aiden, odzywając się po raz pierwszy odkąd przyszliśmy.
Widać było, że jest zły i zirytowany.
- Tak. Z resztą to on zaraził mnie miłością do whiskey - oznajmiła z uśmiechem.
Mimo, że starała się udawać, wiedziałem, że coś ją gnębi.
Najchętniej podszedłbym do niej i przytulił, ale nie mogę. Chociaż po tym co się przedtem wydarzyło nie powinna... mnie odtrącić.




Podjęłam ważną decyzję.
Mianowicie...
Postanowiłam spełnić wasze prośby!
 Ci co komentowali to wiedzą o co chodzi.
Troszeczkę przyśpieszę akcję.
Przepraszam za brak rozdziału, ale toczyłam walkę z dwoma pomysłami na temat ........... no i straciłam poczucie czasu.
Tak więc. Czytaj komentuj

czwartek, 2 marca 2017

Rozdział 21 cz. 2

*Jace*
Po kilku minutach dotarliśmy do jakiejś posiadłości. W kół znajdowało się pełno wilkołaków. Kiedy puściła moją dłoń, poczułem dziwny uścisk w sercu. Kiedy dotarliśmy do drzwi, zobaczyłem ślady krwi. Wbiegliśmy do salonu. Oniemiałem widząc rozszarpane ciało prawdopodobnie kobiety oraz dwójkę dzieci szlochających w kącie. Dziewczynka na moje oko miała 10 lat. Jej włosy miały jasno brązowy kolor. Patrzyła na nas ciemno zielonymi oczami z przerażeniem, trzymając na rękach małą dziewczynkę, która miała pewnie kilka miesięcy.
- Witaj - usłyszałem spokojny głos mojego aniołka.
Podeszła powoli do dziewczynki i kucnęła przed nią.
- Nie zrobimy wam krzywdy - szepnęła cicho.
Brązowowłosa zaczęła głośniej szlochać. Po chwili przytuliła się do Clary. Nie wyglądała jakoś specjalnie na zaskoczoną. Objęła dzieci i zaczęła im coś szeptać.
Po kilku minutach moja ukochana pomogła jej wstać. Wzięła od niej małą dziewczynkę i spojrzała na mnie.
Cholera, wygląda tak seksownie z dzieckiem na rękach. Od razu zacząłem sobie wyobrażać jak wyglądałaby z naszym maleństwem na rękach. Szkoda, że mogę tylko o tym pomarzyć.
- Musimy ich stąd zabrać - oznajmiła.
Wyszliśmy z posiadłości. Brunetka przez cały czas trzymała Clary za rękę jakby się bała, że zaraz coś na nią skoczy i zabije.
Zanim się obejrzałem dołączyli do nas pozostali.
Nagle wilkołaki uniosły łby i zaczęły głośno wyć.
- Co się stało? - spytała Jocelyn, podbiegając do nas.
- To była prawdopodobnie żona mordercy, którego szukamy - powiedziała cicho.
Nie minęło kilka sekund, kiedy zobaczyłem biegnącego w naszym kierunku wilka. Był znacznie większy, niż pozostali. Jego oczy mieniły się czerwienią, a płomiennorude futro wyglądało jakby płonęło. Spojrzałem na niego w szoku kiedy podszedł do Clary. Przemienił się w człowieka, a ja oniemiałem. Czułem jak grunt wali mi się pod nogami. Oni byli identyczni! Nawet ubranie mieli podobne! Czułem się jakbym patrzył ja męską wersję Clary.
Magnus nagle upadł. Trzymał się ręki Alec'a jakby miał zamiar mdleć. Clary i ten chłopak się zaśmiali.
- Tylko nam tu nie mdlej - rzekł z drwiącym uśmiechem.
- Przecież... ty... jak to możliwe? - wyjąkał.
Pierwszy raz słyszałem jak się jąka!
- Potem porozmawiamy, prawda braciszku? - spojrzała na rudowłosego.
Zachłysnąłem się powietrzem. Czy ona powiedziała braciszku?! Spojrzałem na pozostałych. Na ich twarzach malował się szok. Jonathan patrzył na wilkołaka z szeroko otwartą buzią.
- Clary o czym ty mówisz? - spytała jej matka.
- No Magnus chyba pora się przyznać. Pora aby dowiedziała się ile dzieci urodziła - mruknęła Clary.
- Najpierw może zajmijmy się Daphne - rzekł lekko spanikowany.
Nagle zrobił coś czego bym się nie spodziewał. Wyciągnął papierosa i jak gdyby nic go zapalił. Podał także Clary jakiś łańcuszek.
- Wyjaśnicie nam to? - spytał Aiden.
- Wszystko w swoim czasie - mruknęła i zaczęła tworzyć runę, najprawdopodobniej namierzającą.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie trzyma na rękach tej dziewczynki, a obok niej nie stoi ta dziesięciolatka.
- Co się stało z tymi dziećmi? - spytałem.
- Jeden z moich towarzyszy zabrał je do miast - mruknął.
- Jak ty w ogóle się nazywasz? - spytała Isabell, wpatrzona w niego.
- Alan. Alan Morgenstern - oznajmił.
- Widzę, że przyzwyczajasz się do nazwiska - zaśmiała się Clary.
- To prawda, ale wiesz co? Powinniśmy przestać chodzić razem na zakupy, może i jesteśmy bliźniętami, ale to już lekka przesada.
W tym właśnie momencie Jocelyn i Magnus zemdleli.
- Trzeba było ich do tego przygotować.