*Clary*
Wstałam wraz z pierwszymi promieniami słońca. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Kolejny raz dałam się ponieść emocjom. Wzięłam szybki prysznic, wyprostowałam całkowicie włosy i zrobiłam dość mocny makijaż. Założyłam miętową rozkloszowaną spódnicę, delikatny czary sweterek w miętowe serca i szare szpilki. Przejrzałam się w lustrem i cicho westchnęłam.Wyszłam z pokoju i poszłam do Will'a. Obudziłam go niechętnie i ubrałam.
- Mamo, dokąd idziemy? - spytał, przecierając oko rączką.
- Odwiedzić wujka Vincenta - odpowiedziałam.
Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami i rzucił mi się na szyję. Wzięłam go na ręce i wyszłam niezauważona z posiadłości. Oby nikt się nie zorientował gdzie się wybieram.
Otworzyłam portal i szybko przez niego przeszłam.
Wylądowałam przed ogromnym londyńskim wieżowcem. Postawiłam Will'a i złapałam go za rączkę. Weszliśmy do filmy. Doskonale zdawałam sobie sprawę, dokąd iść. Stanęłam przy biurku asystentki i spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Szef jest u siebie - wybełkotała.
Co jak co, ale ona mnie nie znosi. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi runą. Po chwili zobaczyłam Vincenta. Machnął ręką i z przeciętnego prezesa przemienił się w czarownika. Jego niebieskie włosy ułożone były w artystycznym nieładzie, a różowe oczy patrzyły na mnie radośnie. Zielone spodnie, żółta koszulka i czerwona marynarka raziły po oczach od nadmiaru brokatu.
Czy wszyscy czarownicy są uzależnieni od brokatu?
- Wujek!
Will od razu do niego podbiegł i przytulił. Vincent spojrzał na mnie niepewnie, jego wzrok spoczął na wystającej lekko runie małżeńskiej.
- Will idź się pobaw, porozmawiam z mamą.
Wyszeptał jakieś zaklęcie. Na sofie obok mojego synka pojawiło się mnóstwo zabawek.
- Siadaj.
Wykonałam jego polecenie. Usiadłam na przeciwko niego, zakładając nogę na nogę.
- Nie wspominałaś, że ponownie zamierzasz wyjść za mąż - zrobił urażoną minę.
- Raczej wcale się nie rozwiodłam.
- Cisi Bracia i te ich sztuczki. Pamiętam kiedy pierwszy raz tak zrobili... - przerwałam mu.
- Vincent zajmij się już Willem, nie mam dużo czasu.
Wstał i podszedł do mojego maleństwa.
- Blokada przestała działać? - spytał.
- Nie, ale czuję, że niedługo przestanie. Sam mówiłeś, że mam przychodzić wcześniej.
- Panuje choć trochę nad tym?
Pokiwałam przecząco głową.
Prawda jest taka, że Will odziedziczył po Jace'ie coś czego nie powinien. Mianowicie niebiański ogień. Jak się okazało Jace nie pozbył się całego ognia z siebie, gdyż płomień, który w nim tkwi utrzymuje go przy życiu, bez tego by zginął. Will jest zbyt mały i nie potrafi go kontrolować. Już raz zrobił sobie przez to krzywdę.
- Wiedzą?
Spojrzałam na niego. Moja mina wyrażała wszystko.
Dotknął dłoni Will'a i przymknął oczy. Jego ręce zaczęły lekko połyskiwać.
Po chwili spojrzał na mnie, jakby przygnębiony.
- Co się dzieje? - spytałam.
- Ma za dużo energii.
- Nie możesz mu jej po prostu zabrać?
- Niestety tak to nie działa. Musi jej trochę zużyć wtedy blokada będzie działać tak jak powinna i nic mu się nie stanie.
Spojrzałam na Will. Wzięłam go na ręce.
- Dzięki za wszystko - oznajmiłam.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie szukać.
Otworzyłam drzwi i jak najszybciej wyszłam z budynku. Postawiłam Will'a i zaczęłam się kierować w stronę najbliższego placu zabaw. Oczywiście po drodze każdy facet się za mną oglądał. Teraz bynajmniej wiem co Isabell czuje.
*Vanessa*
Przygotowywałam śniadanie, kiedy usłyszałam jak ktoś wchodzi do kuchni. Odwróciłam się i zobaczyłam Jace'a. Ta posiadłość chyba stała się jego ulubionym miejscem.- Jest Clary? - spytał od razu.
- Nie ma jej. Chyba wyszła na spacer z Willem.
Westchnął i oparł się o blat.
- Nie wiesz kiedy wróci?
- Dobra gadaj o co ci chodzi? - nie wytrzymałam.
- Czy to takie dziwne, że chcę zobaczyć moją rodzinę?
Upuściłam nóż słysząc to. Rodzinę? Czy ja się przesłyszałam?
- Co?!
- Nie masz prawa tak mówić - usłyszałam wściekły głos Aidena.
Czyli wszystko słyszał.
- Nie należysz do rodziny! To, że wasz rozwód okazał się kłamstwem, nie oznacza, że możesz od tak nadawać sobie takie przywileje. Oni nie są twoi! - warknął.
Zanim się obejrzałam już go nie było.