niedziela, 3 września 2017

Epilog

*Jace*
Niecierpliwie czekałem na to, aż moja żona urodzi. Minęło trzy tygodnie odkąd odzyskaliśmy miasto. Było kilkunastu martwych, lecz dzięki runom Clary udało się wszystkich wskrzesić. Oczywiście nie pozwoliłem jej używać tak potężnych run. Razem z Jonathanem i pozostałymi wskrzeszaliśmy wszystkich przez prawie tydzień. W końcu nie jesteśmy tak silni jak Clary.
- Denerwujesz się znacznie bardziej niż ja - Jonathan usiadł obok mnie na podłodze razem z Willem.
Mój synek od razu wskoczył mi na kolana. Co ja poradzę na to, że pierwszy raz coś takiego przeżywam?
- Daj mu spokój - Alec stanął na przeciwko mnie.
Nagle krzyk Clary ucichł. Wstałem spanikowany, aby po chwili usłyszeć płacz. Miałem ochotę płakać ze szczęścia. Chciałem wejść, ale chłopaki mnie powstrzymali.
- Poczekaj aż Jem wyjdzie, razem z Magnusem muszą ją zbadać.
Przewróciłem tylko oczami, z powrotem siadając na swoim miejscu. Will wtulił się we mnie i z lekkim uśmiechem, słuchając płaczu brata.
Nie wiem ile czasu minęło, w końcu jednak drzwi się otworzyły. Jem był cały we krwi. Pobladłem, a kolana mi zmiękły.
- Spokojnie, ostatnim razem też tak było. Możesz do niej wejść.
Wstałem i razem z Willem na rękaw wszedłem do naszej sypialni. Clary leżała wykończona na łóżku, trzymając małe zawiniątko w rękach. Nie mogłem powstrzymać łez szczęścia. Usiadłem ostrożnie obok niej i spojrzałem na małą twarzyczkę synka. Miał malutkie rude kosmyki. Od razu wiedziałem, że będzie kopią Clary.


*Jocelyn*
Z szerokim uśmiechem i łzami w oczach patrzyłam na piękną scenę przede mną. Piękniejszego widoku nie potrafiłabym sobie wyobrazić. Moja córeczka siedziała z Willem na kolanach. Obok niej siedział Jace wpatrzony w małego Jacob'a. Na kanapie siedział Jonathan z Vanessą i małą Dianą. Alan patrzył na nich z uśmiechem tuląc do siebie Daphne. W życiu nie przypuszczałabym, że dożyję  takiego dnia. Teraz mam wszystko o czym tylko mogłabym marzyć.




Tak więc to koniec tej historii. Epilog jest dość krótki ponieważ wszystko już chyba zostało wyjaśnione, no i nie miałam pomysłu co mogłabym jeszcze napisać.

środa, 30 sierpnia 2017

Rozdział 13

*Jace*
Z niepokojem zapinałem pas z bronią. To ten dzień. Dziś odbijemy Alicente. Clary siedziała na łóżku, patrząc na mnie dziwnie spokojna. W sumie narysowała mi chyba ze dwadzieścia nieznanych mi run. Obok niej siedział Will z zaciekawieniem patrząc na brzuch Clary. Mimo że minęło niewiele czasu, nasz synek daje jej już popalić. Wczoraj nawet poczułem jak kopie. To uczucie było wspaniałe. Włożyłem ostatni miecz i podszedłem do rudowłosej. Mimo wszystko nie była zadowolona, że musi zostać i czekać, na to czy wrócę czy nie.
- Tato? - Will spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Tak synku?
- Dlaczego nie możesz zostać?
Spojrzałem na Clary, nie do końca wiedząc jak powinienem odpowiedzieć. Rudowłosa podniosła się lekko i pogłaskała Will'a po głowie.
- Pamiętasz skarbie jak opowiadałam ci historię o wojownikach? Tatuś jest właśnie takim bohaterem. Nawet jeśli nie chce, to musi, ponieważ to jego obowiązek - szepnęła w jego stronę.
- A jak dorosnę to też będę mógł? - spytał z uśmiechem.
- Jak będziesz starszy to zabiorę cie na polowanie - ucałowałem go w czoło.
Pochyliłem się nad Clary i złożyłem na jej ustach czuły pocałunek.
- Masz wrócić - szepnęła, a po jej policzku spłynęła samotna łza, którą szybko wytarłem.
Wstałem i spojrzałem na nich. Uśmiechnąłem się lekko i szybko zszedłem na dół. Wszyscy już prawie byli gotowi. Alan dopalił papierosa i spojrzał na mnie.
- Masz się ode mnie nie oddalać. Jak umrzesz to już nie wrócisz. Nie zostawisz jej samej z kolejnym dzieckiem. To samo tyczy się ciebie Jonathanie. Jesteś w tak samo beznadziejnej sytuacji jak on - rzekł oschło, przechodząc przez stworzony przez Magnusa portal.
- Widzisz? Nie tylko jemu nie podoba się to, że idziecie - prychnął Simon.
- Ja też uważam, że powinniście zostać. To dla was znacznie bardziej niebezpieczne - wtrąciła się Jocelyn.
- Dajcie nam już spokój i tak pójdziemy.


*Isabell*
Wylądowaliśmy tuż przy murach miasta. Nie wiedziałam jak to możliwe. W końcu portal powinien nas wyrzucić znacznie dalej. Dopiero po chwili dostrzegłam runę na ręce Magnusa. Pewnie Clary chciała nam w ten sposób pomóc.
Wilkołaki stały już przygotowane w rzędzie, tak samo jak nasze całkiem liczne wojsko. Zobaczyłam wojsko feari. Wygląda na to, że się nas spodziewali. Zanim się obejrzałam demony rzuciły się na nas. No teraz to już królowa przegięła. Zabijałam demona jedne po drugim. Jednak byłam totalnie oczarowana tym jak to robił Alan i jego stado. Szło im to tak łatwo i sprawnie.
Byłam jak w transie. Czułam jak pot i krew spływają po moim ciele. Nagle jakaś dziwna czerwona energia powaliła mnie na ziemie. Demony nagle przestały się całkowicie ruszać. Pobiegłam w kierunku, z którego dochodziło dziwne światło. Zobaczyłam lekko poranioną i posiniaczoną twarz Jace'a. Na jego ręce znajdowała się jakaś dziwna runa, prawdopodobnie odpowiedzialna za to wszystko.
- Clary ma zdecydowanie na dużo wolnego czasu - podsumował Magnus.
Ruszyłam dalej do walki. Po kilkunastu minutach, albo nawet i godzinach usłyszałam głośne wycie. Jeśli się nie mylę to Alan. Podążyłam za głosem. W sali anioła, na tronie z pędów roślin, leżało poszarpane ciało królowej. Rudowłosy stał i ze spokojną miną wycierał ręce, brudne od krwi.
- Tak więc to koniec. Wojna się skończyła, odzyskaliście miasto. Pomogłem więc mogę już iść - oznajmiła.
- Dokąd chcesz iść? - spytałam. Zdecydowanie za szybko to poszło, ale to w sumie Alan, więc...
- Mam randkę z Daphne. Clary załatwiłam rezerwację w jednej z najlepszych restauracji w Grecji. Grzechem było by nie skorzystać z dobroduszności własnej siostry.
Okej nie skomentuję tego. Wyszłam z budynku i zobaczyłam Jace'a i Jonathana. Na szczęście byli cali. Po chwili dostrzegłam także Maxa.
- Co ty tu robisz? Miało cię tu nie być! - oburzyłam się. Miał zostać. Nie powinien się narażać.
- Clary dała mi odpowiednie runy. Nic mi się nie stało.
- To co wracamy? Stęskniłem się za Clary - rzekł Jace.
- Ja tez wolałbym wracać. Vanessa nie powinna się przemęczać - zgodził się z nim Jonathan.
- To wy wracajcie, a my się wszystkim zajmiemy.

piątek, 18 sierpnia 2017

Rozdział 12

*Clary*
Śniłam. A może nie? Nie byłam pewna. Znajdowałam się w... Właściwie gdzie? To chyba był Nowy Jork. Dopiero po chwili dostrzegłam... Siebie. Podeszłam bliżej i zdałam sobie sprawę z tego co widzę. Miałam wtedy dwanaście lat. Siedziałam na ławce w parku. To chyba było wtedy kiedy czekałam na Simona. Po chwili zobaczyłam jak podchodzi do mnie jakiś mężczyzna, od razu zorientowałam się, że to demon. Nie widziałam go, ale jemu to chyba nie przeszkadzało. Demon ubrany był cały na czarno. Gdzieniegdzie tylko były jakieś czerwone elementy. Jego czerwone oczy uważnie mi się przypatrywały.
Czyli to jest moje wspomnienie.
- Zawsze coś w sobie miałaś - usłyszałam czyjś głos i nagle wszystko się zaczęło się rozmazywać.
Nagle znalazłam się w piekle. Przede mną na tronie z kości siedział w całej swojej okazałości Lucyfer. Jego czarne postrzępione skrzydła opadały na ziemię. Patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem. Zaczynałam się bać o siebie i o moje maleństwo. Instynktownie złapałam się za brzuch.
- Nie musisz się mnie bać - rzekł pewnie.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam przerażona. W końcu nie codziennie ma się do czynienia z samym panem piekieł.
- Chciałbym odzyskać to co moje.
- Co ja mam z tym wspólnego? Po co mi to robisz?
- Jesteś tak samo naiwna jak twój ojciec. Wbrew pozorom anioły cię uwielbiają... Będą na każde moje skinienie jeśli będzie chodzić o ciebie - oznajmił.
- Mam być kartą przetargową?
Nagle poczułam dziwne ciepło na ręce. Zobaczyłam śnieżno białą runę, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam.
- Nic wam już nie zagrozi - głos był spokojny i dziwnie kojący.
Chyba Anioły w końcu postanowiły mi pomóc.
Poderwałam się z łóżka i spojrzałam na rękę. Runa zblakła, a raczej wchłonęła się. Patrzyłam w ścianę, ignorując pytania Jace'a. Po chwili zorientowałam się, że nie czuję żadnego bólu. Spojrzałam na blondyna, a on od razu ujął moją twarz w dłonie.
- Twoje oczy - uśmiechnął się szeroko.
Zanim się obejrzałam, gwałtownie wpił się moje usta. Objęłam go za szyję, pogłębiając pocałunek. Kto by pomyślał, że mój problem sam się rozwiąże? Mam nadzieję, że już będzie wszystko dobrze.
Oderwałam się od niego i oparłam swoje czoło o jego.
- Choć raz, anioły się na coś przydały - mruknęłam.
- To prawda.
Przytuliłam się do niego i odetchnęłam z ulgą. Chociaż... Podobno nie da się oszukać przeznaczenia? A może źle zostało wyjaśnione? Szybko oderwałam się od męża i w pośpiechu wyszłam z sypialni. Ignorując wszystkie spojrzenia, zaczęłam wzrokiem szukać Alana. Kiedy go nie dostrzegłam, wyszłam z domu. Stał oparty o drzewo. Podeszłam do niego, nie wiedząc jak zacząć. Może nie tylko o mnie chodzi w tej przepowiedni?
Spojrzał na mnie niepewnie, zgasił papierosa i pokazał mi rękę. Miał taką samą runę, która także zniknęła.
- Myślisz, że to przez niego ich zabiłem? - spytał bliski płaczu.
Podeszłam do niego i wtuliłam się w niego. Objął mnie. Czyli wychodzi na to, że nie tylko ja jestem ofiarą w tej całej gierce Lucyfera.


*Alec*
Siedziałem patrząc na Jace'a, trzymającego na kolanach Will'a. Wszyscy rozeszli się, tylko my zostaliśmy. Clary nadal rozmawiała z Alanem. Nie mogłem uwierzyć w ten dziwny widok. Jace z dzieckiem na kolanach. Nigdy nie sądziłem, że w ogóle o tym pomyśli. Po tym wszystkim co się wydarzyło byłem wręcz pewny, że nie doczekam się takiego widoku.
- Co się tak na mnie gapisz? - spytał w końcu lekko zirytowany.
- To dość dziwne... Nie wiem jak zniosę twój widok z niemowlakiem na rękach - zaśmiałem się.
- Dałbyś sobie spokój... - miał coś jeszcze powiedzieć, ale Will mu w tym przeszkodził.
- Tato, gdzie mama? - spytał chwytając leżącego obok misia.
- Mama rozmawia z wujkiem Alanem.
- Kiedy skończy?
Will z decydowanie jest jednym z najsłodszych dzieci jakie widziałem.
- Co teraz zamierzacie? - spytałem.
- Nie wiem... Chyba zamieszkamy w naszej posiadłości. Powiedziała, że nie wróci do Nowego Jorku. W sumie się jej nie dziwię. Po tym co tam zaszło, sam nie chcę tam wracać. Najgorsze jest to, że Nefilim nadal jej nie ufają, może się źle przez nich czuć w Alicente.
- Jace najważniejsze, że znowu jesteście razem. Wszystko powoli się ułoży.
- Wiem tylko, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

piątek, 4 sierpnia 2017

Rozdział 11

*Clary*
Siedziałam z Willem na kolanach, przytulona do siedzącego obok mnie Jace'a. Jonathan patrzył na Valentine'a z mordem w oczach, powoli pijąc swój trunek.
- A więc może najpierw, powiesz jakim cudem żyjesz? Sądziłem, że skończysz w piekle - nie wytrzymał w końcu Jon.
Odstawił szklankę i stanął z założonymi rękami, patrząc na naszego ojca. Oparłam głowę na ramieniu Jace'a. Nawet po tym wywarze od Valenine'a nie czułam się dobrze. Jeszcze te oczy. Wszystko widziałam... Inaczej. Tak jakby coś pozwalało mi dostrzegać więcej niż powinnam. Z drugiej jednak strony obawiałam się tego co może to oznaczać.
- To długa historia, a wy nie macie zbyt wiele czasu - powiedział.
W duchu modliłam się, aby nic nie strzeliło do głowy mojemu bratu, jednak ból który czułam mi tego nie ułatwiał. Czułam, że coś złego się ze mną dzieje. Nagle zobaczyłam mroczki przed oczami. Potem była już tylko ciemność.


*Jace*
Poczułem jak głowa Clary bezwładnie opada na mnie. Will też to poczuł. Zszedł wystraszony z kolan rudowłosej.
- Clary? - wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.
- Mamo? - Will zaczął płakać.
Wziąłem szybko moją żonę na ręce i szybko zaniosłem do naszej sypialni. Po chwili przyszedł Jem i niezbyt grzecznie wyprosił mnie z pomieszczenia. Oparłem się dłonią o ścianę. Czułem jak łzy zbierają się w kącikach moich oczu. Nagle poczułem jak mój syn przytula się do mnie. Podniosłem go i objąłem.
- Tato, dlaczego mama nagle zasnęła?
- Nie wiem, synku - oznajmiłem, siadając na wprost drzwi.
Nie obchodził mnie Valentine, ani zbliżająca się woja. Obchodziła mnie tylko moja żona, która możliwe, że w każdej chwili może umrzeć.
Nie wiem jak długo siedziałem. Will już od dawna spał na moich kolanach. Co chwilę ktoś przechodził, albo patrzył na mnie z niepokojem. Kiedy drzwi się otworzyły, ostrożnie się podniosłem i spojrzałem na Jem'a.
- Zanieś go do pokoju i zejdź na dół - szepnął.
Zaniosłem Will'a do pokoju i szybko zszedłem do salonu. Jem stał obok Magnusa. Valentine miał czerwoną twarzy i rozcięty łuk brwiowy, czyli Jonathan nie wytrzymał. Mój ojciec razem z Jocelyn, Alanem, Isabell, Aleciem, Simonem  i Vanessą siedzieli na kanapach.
- Powiesz mi, co się z nią dzieję? - spytałem, zwracając ich uwagę.
- Clary ma krwotok wewnętrzny - odpowiedział Jem.
- Jak to możliwe? - spytała Jocelyn, wstając.
- Demon jej to robi - spojrzałem na Valentine'a.
Nie panując nad sobą podszedłem do niego i złapałem za przód jego koszuli. Mocno nim szarpnąłem.
- Czego nam nie mówisz? - warknąłem.
Jestem pewny, że coś ukrywa.
- Jace, uspokój się - Alec podszedł do mnie i odciągnął mnie od niego.
- Wygląda na to, że to moja wina - wyznanie Magnusa, zbiło mnie z tropu.
- O czym ty mówisz?
- Bardzo możliwe, że kiedyś Clary, miała bliskie spotkanie z demonem. Wygląda na to, że wymazałem jej to całkowicie z głowy i demon teraz upomina się o swoje.
- Co?! - niemalże krzyknąłem, ale od razu się opamiętałem, przypominając sobie o śpiącym Willu i Clary.
- Są dwa rozwiązania. Albo znajdziemy tego demona i ją od niego uwolnimy, albo przemienimy. Innego wyjścia nie ma - rudowłosy wstał i wyszedł, po drodze zabierając paszkę z papierosami i zapalniczkę.
Przymknąłem na chwilę oczy, chcąc się uspokoić.
Szybko poszedłem na górę i wszedłem do naszej sypialni. Clary spała na boku. Jej ramię było odkryte. Podszedłem do niej ostrożnie i delikatnie palcem pogładziłem jej policzek, odgarniając lekko włosy.
Usiadłem na fotelu obok i przyjrzałem jej się uważnie. Byłą strasznie blada. Na jej twarzy widać było zmęczenie. Jej dłoń leżała na już dość dużym brzuchu.
Po moim policzku spłynęło kilka łez. Nie chcę jej stracić, tak bardzo tego nie chcę. Nie teraz kiedy spodziewa się kolejnego naszego dziecka. Nie kiedy ją odzyskałem.

środa, 12 lipca 2017

Rozdział 10

*Jace*
Ostatnie dwa tygodnie należą do najcięższych jakie w życiu miałem. Cały czas przygotowujemy się do odbicia miasta. Wszystko jest już prawie gotowe. Z Clary jest coraz gorzej. Z tego co mówi Aiden tę ciążę przechodzi znacznie ciężej.
Wszedłem do naszej sypialni z duża tacą ze śniadaniem. Moja żona leżała na łóżku ciężko oddychając. Will leżał obok niej, wtulony w moją poduszkę. Odkąd Clary się pogorszyło nie rusza się stąd na krok. Powoli podszedłem do łóżka i odstawiłem tacę na szafkę. Pochyliłem się nad nią i ucałowałem jej czoło.
- Jak się czujesz? - spytałem siadając obok mnie.
- Tak jak wyglądam - wyszeptała ledwo słyszalnie.
Coraz bardziej zaczynałem się martwić i bać, że ją stracę. Jem twierdzi, że jeszcze nie widział tak ciężkiego przypadku. 
- Podasz mi stelę?
Szybko wstałem i podałem jej to o co prosiła. Patrzyłem jak ledwo unosi rękę i kreśli jakiś znak.
- Skarbie idź do babci - szepnęła cicho w stronę Will'a.
- Ale mamo...
W oczach mojego syna dostrzegłem łzy. Spojrzałem na Clary, widziałem jej niemą prośbę. Wziąłem Will'a z pokoju i szybko wyszedłem. Zszedłem na dół i posadziłem go obok Jocelyn.
- Jest jakaś poprawa? - spytała z nadzieją.
Odpowiedź nie chciała wydostać się z moich ust. Pokręciłem przecząco głową i jak najszybciej wróciłem do sypialni. Ostrożnie położyłem się obok niej.
- Obiecasz mi coś? - spytała po chwili, odwracając twarz  moją stronę.
- Co tylko zechcesz...
- Nie pozwól, aby cokolwiek stało się naszemu synowi, nawet jeśli miałbyś wybierać między moim życiem.
- Clary...
- Po prostu obiecaj...
- Obiecuję, że zrobię wszystko, abyś przeżyła.
Po jej policzkach nagle zaczęły płynąc łzy.
Szybko zakryła oczy ręką, sycząc z bólu.
Podniosłem się i chwyciłem jej dłoń, delikatnie ją odciągając. Po chwili dostrzegłem jak czerwień rozlewa się po jej pięknej szmaragdowej tęczówce.
- Jace, idź po Jem'a - poprosiła błagalnie.
Wybiegłem z domu, nie patrząc na zdziwione spojrzenia. Kiedy znalazłem Jem'a, nie musiałem nic mówić, żeby zrozumiał o co mi chodzi. Wróciłem razem z nim, ale nie pozwolił mi wejść.
Siedziałem jak na szpilkach, tuląc do siebie Will'a. Obawiałem się najgorszego.
Po godzinie oczekiwania, zobaczyłem zszokowanego Jem'a.
- Co się dzieje? - spytałem.
- Chyba naoglądałem się zbyt wiele trupów - oznajmił.
Posadziłem syna na fotelu i pobiegłem na górę. Za mną podążyła Jocelyn, Luke, Alan, Aiden i Jonathan. Na korytarzu stała Vanessa trzymając swoją mała córeczkę, Dianę. Niepewnie stanąłem w drzwiach i zamarłem.
- Valentine - stałem jak sparaliżowany.
Nic się nie zmienił, no może wyglądał na młodszego. Miał na sobie białe ubranie. Trzymał moją żonę na rekach i delikatnie gładził jej twarz.
Po chwili dołączyła do mnie reszta. Jak to możliwe?
- Spóźniłeś się - usłyszałem głos pełen wyrzutów, należący do mojego ojca.
- Przekonanie archanioła wcale nie jest takie łatwe - oznajmił.
Dopiero po chwili dostrzegłem pustą buteleczkę.
- Co jej podałeś?! - warknąłem.
- Nic co miało by ją skrzywdzić.
Nie mięła chwili kiedy zobaczyłem jak Clary się podnosi.
- Czuję się tak jakbym miała kaca - mruknęła.
Jej twarz momentalnie zaczęła napierać blasku, włosy odzyskały swoją intensywną barwę. Ale oczy wciąż pozostały krwistoczerwone.
- Ktoś mi wyjaśni o co chodzi? - spytał Alan.
- Witaj synu. Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać - uśmiechnął się w stronę rudowłosego.
 Zwariowałem tak? Valentine się uśmiechnął?
- Nie wiem jak ty Jace, ale ja nie przetrawię tego na trzeźwo - oznajmił Jonathan. Jego głos był pełen jadu i nienawiści.
Coś i się zdaje, że to nie będą miłe odwiedziny.

piątek, 30 czerwca 2017

Rozdział 9 cz. 2

*Jace*
Obudziłem się czując obok siebie pustkę. Miejsce obok mnie było puste. Wstałem i szybko się ubrałem. Martwiłem się. Zszedłem na dół i stanąłem zszokowany w progu kuchni. Aiden jak gdyby nigdy nic stał i robił śniadanie. Wszystko było by dobrze gdyby nie związana dziewczyna siedząca na krześle.
- To moja siostra Mia - powiedział jakby od niechcenia.
Dopiero po chwili skojarzyłem tą dziewczynę. Dyskretnie się wycofałem i wszedłem do salonu. na kanapie siedział mój ojciec razem z Willem, a także Jonathan, Jocelyn i Luke. Alan stał przy oknie.
- Widział ktoś Clary - spytałem.
- Nie. Mnie jednak dziwi fakt, że Aiden tutaj jest, na dodatek robiący śniadanie - mruknął Jonathan.
Po chwili usłyszałem głośne trzaśnięcie drzwiami.. Clary bez słowa weszła do salonu, rzuciła mojemu ojcu jakiś list, wzięła Will'a i wyszła. Patrzyłem na to nie wiedząc jak zareagować. Co jej się stało?
- Widzę, że jej humorki dają wam się we znaki - usłyszałem rozbawiony głos Aidena.
- O co ci chodzi? - spytałem.
- Tak to jest jak nie potraficie się zabezpieczać. Ciekawe czy teraz będzie dziewczynka? - mruknął, zostawiają mnie skołowanego.
Sens tych słów był jednoznaczny. Clary... Clary jest w ciąży!
- Zawiadomię Jem'a - zaproponował Jonathan.
Jak najszybciej pobiegłem na górę. Moja radość byłą nie do opisania. Wbiegłem szczęśliwy do naszej sypialni. Clary siedziała z naszym synem na kolanach.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytałem chwytając twarz w jej dłonie.
- Kiedy powiedziałam Aidenowi, że jestem w ciąży zachowywał się tak jakbym była z porcelany. Praktycznie nic nie mogłam samodzielnie robić. Jonathan jeszcze w tedy nie żył. Wiedziałam, że jeśli dowiecie się, że znowu jestem w ciąży to będzie gorzej.
Patrzyłem na nią z niepokojem. Nie wyglądała na szczęśliwą.
- Kochanie, co się stało?
- Rozmawiałam z Valentinem. Jace ja muszę umrzeć.
Patrzyłem na nią w szoku. Nie tylko nie to. Nie mogę jej znowu stracić.
- Dopiero co cie odzyskałem - szepnąłem gładząc kciukiem jej policzek.
- Will idź do babci.
Kiedy nasz syn opuścił pomieszczenie, jej ręce znalazły się na mojej szyi. Pocałowała mnie niezwykle czule. Objąłem jej delikatną talię, przyciągając ją bliżej. Po chwili odsunęliśmy się od siebie.W jej oczach dostrzegłem zły.
- Już zbyt długo żyłam twoim kosztem. Domyślam się, że Stephen ci wszystko powiedział. Ja już od dawna powinnam być martwa. Nie mogę żyć kosztem twoim ani naszych dzieci. Nie można w nieskończoność oszukiwać przeznaczenia.
- Znajdziemy jakieś rozwiązanie, zawsze znajdujemy... - przerwała mi.
- Są rzeczy, których nie można naprawić. Jeśli mnie kochasz to musisz zaakceptować moją decyzję - wstał i spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem.
- Zaakceptować? Tu chodzi o twoje życie! Nie zaakceptuję czegoś co mi cie odbierze! - oznajmiłem wściekły, wychodząc z sypialni.
Jak ona w ogóle może coś takiego mówić? Nie obchodzi mnie, że żyje moim kosztem. Może robić to dalej. Byle tylko żyła.

środa, 21 czerwca 2017

Rozdział 9 cz. 1

*Clary*
Wstałam w nocy tak chicho, aby Jace się nie obudził. Szybko założyłam czarną bokserkę, czarne spodnie, skórzana kurtkę i botki na obcasie. Niezauważona wymknęłam się z domu. Położyłam dłoń na brzuchu, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Czułam pod palcami, moje maleństwo. Po nocy z Jace'm miałam sen, śnił mi się mały rudowłosy chłopiec. Najbardziej boli mnie fakt, że musiałam skłamać. Oni jeszcze nie mogą wiedzieć, jestem im za bardzo potrzebna.
Jak najszybciej skierowałam się w stronę jeziora. Kiedy tam dotarłam, usiadłam najbliżej wody. Wpatrywałam się w księżyc odbijający się w wodzie. Nie wiedziałam co zrobić.
Po chwili wstałam i spojrzałam w gwieździste niebo. Gwiazda. Symbol rodu Morgenstern. Po chwili poczułam coś zimnego na policzku.
Otworzyłam oczy, czując narastający chłód. Padał śnieg! Z każda chwilą było go coraz więcej. Obróciłam się wokół własnej osi, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Po chwili płatki śniegu zaczęły tworzyć jakiś kształt. Za nim się obejrzałam, stał przede mną... Mój ojciec.
Od bardzo dawna błagałam anioły o choć chwilę rozmowy z nim. po tym wszystkim czego się dowiedziałam, musiałam.
- Witaj Clarisso.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Podeszłam do niego i przytuliłam. Mogłam to zrobić, choć jeden raz w życiu. To był on. Człowiek, którym był zanim został otruty.
- Jestem z ciebie dumny - szepnął, obejmując mnie mocniej.
- Przepraszam, że dowiedziałam się o tym tak późno.
- Najważniejsze, że poznałaś większość prawdy.
- Jak to większość? - spytałam, odsuwając się lekko od niego.
- Posłuchaj... Krąg od początku swojego powstania był podzielony. Kiedy sprowadziłem anioła... On wyjawił mi twoje przeznaczenie. Miałaś zginąć przed swoimi szesnastymi urodzinami. Ja jednak nie chciałem do tego dopuścić, dlatego robiłem wszystko, aby cie chronić. To dlatego Jace nie miał rodziców. Celine poświęciła się dla niego, tak samo jak Stephen.
- Chcesz powiedzieć, że żyję kosztem Jace'a?! - krzyknęłam.
Wszystko zaczęło nabierać sensu.
- Jest jeszcze coś... Twoja ciąża... - nie dałam mu dokończyć.
- To dlatego moja ciąża za każdym razem jest zagrożona. Musze umrzeć i wypełnić swoje przeznaczenie.
Nagle wszystko zrozumiałam. Wizje przed ciążą. Anioły chcą, żebym przed śmiercią mogła zobaczyć życie swoich dzieci.
- Nie pozwolę na to, dopóki mogę coś zrobić...
- Dość tego! Całe życie za mnie decydujesz! Nie będę narażała własnych dzieci! Zabraniam ci decydować za mnie!
- Córeczko, chcę cie tylko chronić. Chcę żebyś żyła.
- Ale jakim kosztem?
- Choćbyś nie wiem co robiła ja i tak zrobię wszystko, aby cie chronić. Przekaż to Stephenowi.
Podał mi biała kopertę i zniknął.
Śnieg nadal padał. Wzięłam kilka wdechów, aby się uspokoić.
Póki żyje nikt nie będzie bezpieczny, a tym bardziej moje dzieci.

sobota, 3 czerwca 2017

Rozdział 8

*Jonathan*
Stałem w kuchni, tuląc do siebie moją żonę, kiedy Isabell wbiegła cała czerwona.
- Czy Clary posiada runę zabezpieczającą? - spytała, szokując mnie tym.
- Co? - spytałem nie dowierzając.
- Czyli nie, chyba Will dostanie rodzeństwo.
Stałem zszokowany zastanawiając się czy to co usłyszałem jest prawdą. Clary przespała się z Jace'm? Spojrzałem na Vanesse, która była w takim samym szoku jak ja. Odsunąłem się od ukochanej i jak najszybciej wyszedłem z domu. Muszę znaleźć Alana. Po kilku minutach dostrzegłem mojego brata. Podbiegłem do niego.
- Coś się stało?
- Clary chyba spała z Jace'm. No i nie wiadomo czy się zabezpieczyli - oznajmiłem.
On tylko westchnął.
- A mówiłem jej żeby tam nie wchodziła - mruknął, zostawiając mnie samego.
Jeszcze tylko teraz brakuje żeby Clary była w ciąży. Wróciłem do domu i pierwsze co zobaczyłem to rozanielona rudowłosa z Willem na rękach. Obok niej stał Jace z szerokim uśmiechem na ustach.
- Will idź do cioci - poprosiłem.
Moja siostra spojrzała na mnie zdziwiona, postawiła go na podłodze.
- Zabezpieczyliście się? - spytała Isabell, wyprzedzając mnie.
Cholera, kiedy ona tutaj weszła?
- Czyli jednak weszłaś nam do sypialni - mruknął Jace, obejmując Clary.
- Po prostu odpowiedz. Przecież wiesz jak to było z pierwszą ciążą...
- Nie jestem w ciąży - oznajmiła.
Spojrzałem na Isabell. Zrobiła jakąś dziwna minę i z chytrym uśmieszkiem wyszła z kuchni. O nic więcej nie pytając poszedłem do sypialni. Wiedziałem, że tam właśnie znajdę swoją żonę. Nie myliłem się. Siedziała na łóżku, jednak jej mina była jakaś dziwna.
- Kochanie wszystko dobrze? - spytałem spanikowany.
- Wody mi odeszły - jej oddech był przyśpieszony.
Dopiero po chwili do mnie dotarło. Moja żona rodzi!


*Jace*
Czekałem w salonie razem z Jonathanem i Alanem. Obaj staraliśmy się uspokoić białowłosego. Po chwili w domu dało się usłyszeć płacz dziecka. Wtedy już nie udało nam się go zatrzymać. Jak najszybciej pobiegł na górę. Spojrzałem smutno na Alana. Czekając prze te kilka godzin nie mogłem sobie wyobrazić tego uczucia. Nie wiedziałem jak mógł czuć się Jonathan. Tyle mnie ominęło.
Po chwili zobaczyłem schodzącą Clary. Usiadła na kanapie, a po chwili przybiegł do niej Will. Wdrapał się na jej kolana i przytulił się do jej piersi.
Patrzyłem na ten piękny obrazek z ogromnym żalem do samego siebie. Pragnąłem odczuć to szczęście kiedy rodził się mój synek. Szkoda, że nie mogę się cofnąć w czasie i zobaczyć narodzin własnego dziecka.
- Nie myśl o tym - spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- To ja was zostawię - Alan wyszedł, poklepując mnie po ramieniu.
- Powinieneś w końcu przestać myśleć. Czasu i tak nie cofniesz - westchnęła, wstając.
- Skąd ty...
- Lepiej idź porozmawiać z ojcem - powiedziała wychodząc.
Co jej się nagle stało?
- Moglibyśmy porozmawiać? - głos Stephena rozniósł się po pomieszczeniu.
- Skoro musimy. Może mi powiesz dlaczego mnie porzuciłeś? - warknąłem.
- Musiałem tak postąpić...
- A to niby dlaczego? - przerwałem mu.
- Aby was chronić. Kiedy Valentine sprowadził Ithuriela to... Anioł wyjawił mu przeznaczenie Clary. Twierdził, że Clary nie dożyje swoich szesnastych urodzin. Valentine nie chciał jej stracić, był przerażony myślą, że straci córkę. Dlatego stworzył drugi krąg.
- Ale jak to możliwe? Ona o tym wie?
- Powiedział to tylko mnie i twojej matce. Celine poświęciła dla ciebie swoje życie, a ja musiałem odejść. Przez te wszystkie lata, on wiedział gdzie ukrywa się Jocelyn. Wiele razy z ukrycia ją obserwował. Robił wszystko, aby ją ochronić. I udało mu się to. Oszukał przeznaczenie.
- Czy ty właśnie próbujesz mi powiedzieć, że gdybyś został ona by zginęła? - spytałem nie dowierzając.
- Wszystko ma swoją cenę. Czasem trzeba się poświęcić, aby ktoś inny mógł żyć. Tylko proszę nie mów jej tego. Jeśli się dowie, zacznie się obwiniać.
Nie byłem na niego zły, w jednej chwili cała złość na niego zniknęła. Nie wyobrażałem sobie świata bez mojego aniołka. Cieszyłem się, że tak się stało. Bo gdyby został najprawdopodobniej nigdy bym jej nie poznał, nie została by moją żoną i Will by się nie urodził. To dzięki jego decyzji teraz mam wspaniałą rodzinę.




Przepraszam za tak długo brak rozdziału. 
Poprawiam oceny i większość wolnego czasu spędziłam nad nauką, ale teraz już wszystko wróci do normy.

niedziela, 21 maja 2017

Rozdział 7

*Clary*
Bałam się. Cholernie bałam się reakcji Jace'a. Wszyscy stali i z niedowierzaniem wpatrywali się w mojego teścia. Moja matka niepewnie podeszła do Stepena.
- Stephen? - spytała cicho.
- A jak pani myśli? - usłyszałam głos, który z pewnością bardziej ich zszokował.
Po chwili obok mnie pojawił się Max. Isabell i Alec stali jak sparaliżowani, a łzy spływały po ich policzkach. Zanim się obejrzałam oboje tulili się do młodszego brata.
Był jedną z pierwszych osób, które wskrzesiłam.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - głos Jace'a był przepełniony żalem.
Patrzył na mnie z bólem. Max odsunął się od nich i podszedł do mnie. Położył dłoń na moim ramieniu. Bardzo się zmienił. Mimo, że umarł tak młodo teraz wygląda jak nastolatek. Lata, które stracił, wróciły do niego.
- Nie wiń jej. Przysięgała strzec naszej tajemnicy - oznajmił stanowczo Max.
- Jakiej tajemnicy? - spytała Maryse podchodząc bliżej.
- To dłuższa historia - rzekłam niepewnie.
- Mamy czas - oznajmił Simon.
- Lepiej chyba wszystko przedyskutować prawda? - głos Jordana był bardzo pewny siebie.
Czy oni wszyscy się na mnie uwzięli?
Zobaczyłam zdezorientowaną Maię.
- Jordan? - spytała zszokowana.
- Witaj Maia - przywitał się radośnie.
- Jesteś Nocnym łowcą - zauważył Magnus.
- Tylko w połowie. Mam runy, ale mogę też się zmieniać - wyjaśnił, krótko.
No to się porobiło.


*Jace*
Siedziałem w sypialni. Narada nadal trwa. Usłyszałem jak ktoś ostrożnie otwiera drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę i dostrzegłem Clary. Nie mogę pojąć dlaczego mi nie powiedziała o moim ojcu, o Maxie, czy o Jordanie.
- Chciałam ci powiedzieć. Maxa wskrzesiłam tuż po Jonathanie. Wcześniej jednak znalazłam list. Był zaadresowany do Valentine'a. Był od twojego ojca. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałam. Chciałam żeby Max do was wrócił, ale on nie chciał. Próbowałam go przekonać, ale mi się nie udało. Przepraszam - szepnęła.
Po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
Podszedłem do niej i delikatnie otarłem jej policzki. Przytuliłem ją do siebie.
- Kochanie już dobrze.
Podniosłem ją lekko i usiadłem na łóżku. Siedziała okrakiem na moi kolanach. Po chwili odsunęła się ode mnie. Spojrzała na mnie załzawionymi oczami i szybko zmniejszyła dystans między naszymi ustami. Ten pocałunek był znacznie bardziej namiętny niż dotychczas. Wplątał swoje drobne dłonie w moje włosy, ciągnąc za nie lekko. Zrozumiałem jej przekaz.
Wszystko działo się dość szybko. Kolejno nasze ubrania znajdowały swoje miejsce na podłodze. Miałem wrażenie, że zemdleję z przyjemności. Jej słodkie jęki wypełniały całą sypialnię, doprowadzając mnie tym do jeszcze większego szaleństwa. W tym właśnie momencie zdałem sobie sprawę jak bardzo mi tego brakowało i jak wielkim jestem szczęściarzem. Po 4 latach celibatu w końcu mogłem znowu z nią to zrobić. Tylko ona potrafi mnie całkowicie zaspokoić. Szkoda tylko, że nie zrozumiałem tego wcześniej.
Leżeliśmy przykryci kołdrą. Plecy mnie trochę bolały, ale nie zwracałem na to zbytnio uwagi. Udało mi się już całkowicie odzyskać oddech.
- Powinieneś z nim porozmawiać - oznajmiła cicho, mocniej wtulając się moja pierś.
- Nie rozmawiajmy teraz o tym - szepnąłem, gładząc delikatnie jej nagie plecy.
Mógłbym tak leżeć w nieskończoność.
- Powinniśmy wstać - podniosła się lekko.
Nachyliłem się nad nią, przez co znowu musiała się położyć.
- Nadal nie masz dość? - spytała, zdając sobie sprawę z mojego problemu.
- Will jest pod opieką wielu opiekunek. Nic się nie stanie jak kolację, zrobi mu ktoś inny.
Pocałowałem ją długo i namiętnie. Nie ma mowy, że wypuszczę ją dziś z łóżka.

niedziela, 14 maja 2017

Rozdział 6

*Jace*
Kiedy Will poszedł do Vanessy, znowu zostałem sam. Nie mogłem już dłużej znieść tej bezradności. Narysowałem sobie kilka run i zbierając w sobie wszystkie siły postanowiłem wstać. Podbierając się na rekach udało mi się wstać. Nogi miałem jak z waty, ale jakoś udało mi się utrzymać równowagę. Po kilku krokach upadłem na podłogę.
Drzwi gwałtownie się otworzyły. Stanęła w nich Clary.
- Jace!
Pomogła mi wstać. Dzięki jej pomocy udało mi się dojść do łóżka.
- Nie powinieneś wstawać. To jeszcze za wcześnie.
- Prawie mi się udało - westchnąłem.
- Prawie robi różnicę.
Zdjęła mi koszulkę i chwyciła za stele. Zaczęła kreślić na mojej skórze nieznane mi runy. Krzyknąłem z bólu czując jak moje ciało pali. Upadłem plecami na łóżko. Ból był nie do zniesienia. Czułem jak moje kości same się przemieszczając. Moje rany piekły. Po kilku minutach ból zniknął. Spojrzałem na Clary. Wyglądała na wyczerpaną. Podbierając się o szarkę wstała i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- Wykąp się i zejdź na dół - oznajmiła wychodząc z sypialni.
Powoli wstałem. Ostrożnie wyjąłem ubrania z szafy i wszedłem do łazienki. Moje nogi lekko drżały, ale było o wiele lepiej niż wcześniej. Stanąłem przed lustrem i zdjąłem opatrunki. Niepewnie dotknąłem jednej z blizn. Wyglądała okropnie tak samo jak wszystkie.
Wziąłem szybki prysznic. Znaczy starałem się, ale pieczenie mi to uniemożliwiało. Owinąłem się ręcznikiem kiedy drzwi się otworzyły. Moja żona weszła z bandażami w ręce. Przełknąłem głośno ślinę czując pewien dyskomfort.
- Muszę założyć ci opatrunek, abyś nie podrażnił ran - oznajmiła.
- Dlaczego nie narysowałaś mi run wcześniej? - spytałem zaciekawiony.
- Niedługo się dowiesz.
Podeszła do mnie i sprawnie owinęła moje blizny bandażem. Przymknąłem oczy, delektując się jej dotykiem. Dzisiaj jej nie daruję, nie zniosę dłużej tych słodkich tortur.
- Ubierzesz się sam? - spytała zbyt prowokująco.
Przyciągnąłem ją do siebie nie zwracając uwagi na leki ból i pocałowałem ją. Złapałem za jej uda i podsadziłem. Kiedy usidła na szafce, objęła mnie za szyję. Delektowałem się jej słodkim smakiem. Oblizałem jej wargę prosząc o dostęp, którego od razu mi udzieliła.
- Musimy iść - oznajmiła, odrywając się ode mnie.
- Poczekają na nas.
- Nie - odepchnęła mnie lekko i zeskoczyła z szafki.
Wyszła z łazienki, zostawiając mnie samego. Szybko się ubrałem. Nie mam pojęcia co się z nią dzieje, chodzi jakaś zamyślona i dziwnie smutna. Na dodatek jest bardziej drażliwa niż zwykle. Chociaż to może przez naradę.
Wyszedłem z sypialni, a następnie z domu. Na zewnątrz panowało nie małe zamieszanie. Wszyscy chcieli zacząć. Clary jedyna stała i milczała. Pozostali spojrzeli na mnie z lekkim uśmiechem. Chyba cieszyli się, że już jestem sprawny.
- Możemy zacząć? - spytała Jia.
- Jeszcze nie - rzekła Clary.
Co ona kombinuje?
Po chwili poczułem jak ziemia drży. Z lasu wyłonił się klan Raphaela z nim na czele. Patrzyłem na nich zdezorientowany. Tylu chodzących za dnia?! Po chwili zobaczyłem także sforę Mai. Jednak to co wydarzyło się potem mnie zszokowało.
Zobaczyłem jak z lasu kolejno wyłaniają się postacie na koniach. Ich kopyta było słychać z daleka.
- Clary! - krzyk Jonathana dotarł do moich uszu.
- Tak?
- Sprowadziłaś Krąg? - spytał niedowierzając.
- Chyba raczej ty to zrobiłeś braciszku.
Zanim się obejrzałem jeźdźcy zeszli z koni.
Jeden z nich podszedł do nas i zdjął swój kaptur.
Byłem jak sparaliżowany. Miałem wrażenie, że śnię. Spojrzałem na Clary. W jej oczach malował się ból i niepewność. Czyli wiedziała.
Wszyscy tak jak ja stali w szoku. Przede mną stał Stephen Herondale. Mój biologiczny ojciec.



No mamy dramę. Kolejna tajemnica wyjdzie na jaw.
Jak sądzicie jak zareaguje Jace?
Czytasz komentuj

niedziela, 7 maja 2017

Rozdział 5

*Clary*
Przygotowywałam posiłek dla Jace'a. Will siedział na krześle i uważnie mi się przyglądał. Zachowywał się bardzo dziwnie. Był dziwnie spokojny i lekko wystraszony. Byłam tym trochę zaniepokojona.
- Skarbie, czy coś się stało? - spytałam w końcu.
Odłożyłam nóż i skierowałam się w stronę salonu. Kiedy weszłam do środka od razu zrozumiałam.
- Magnus, czyś ty zdurniał? - oburzyłam się patrząc na ogromną pluszową kaczkę.
- No skąd mogłem wiedzieć!
- Masz to natychmiast stąd zabrać! - rozkazałam.
- Vincent to zaczarował - Alec podszedł do mnie i spojrzał na czarownika ze złośliwym uśmiechem.
- I ty przeciwko mnie? - spytał oburzony.
Wzruszył tylko ramionami i wyszedł z pomieszczenia.
Wróciłam do kuchni i wzięłam na ręce mojego synka. Jak najszybciej zaniosłam go do sypialni.
- Coś się stało? - spytał Jace.
Posadziłam Will'a obok leżącego blondyna. Spojrzałam na męża.
- Magnus stwierdził, że da naszemu synowi pluszową kaczkę w wersji XXL - oznajmiłam.
Ucałowałam Will'a w czoło i wyjęłam z szafy miecz. Jak najszybciej zeszłam do salonu. Magnus nadal szarpał się z tym przeklętym pluszakiem. Co to był w ogóle za pomysł? Terapia szokowa?
Bez zbędnych szczegółów pocięłam zabawkę na kawałeczki.
- Po problemie - warknęłam.
Wychodząc z salonu minęłam zadowolonego Aidena, chyba domyślił się o co poszło. Odłożyłam miecz na szafkę i wróciłam do przyrządzania posiłku.
- Strasznie brutalnie potraktowałaś tą maskotkę - usłyszałam rozbawiony głos Jonathana.
- Dziecko mi wystraszył! Zobaczymy jak ty będziesz się zachowywał.
- Wtedy to strach będzie wyjść z pokoju - Aiden wszedł do kuchni wskoczył na blat.
- Nudzi ci się?
- Aj owszem. Potrenowałbym, idziemy? - zrobił maślane oczy.
- Jak skończę - westchnęłam.
Nałożyłam obiad na talerz i jak najszybciej poszłam do góry, oczywiście uważając aby nie upuścić jedzenia. Weszłam do sypialni i stanęłam rozczulona widokiem. Will bawił się włosami Jace'a. Uśmiechnęłam się i położyłam talerz na szafce.
- Dasz radę zjeść sam? - spytałam, pomagając mu usiąść.
- Tak.
- Zajmiesz się nim przez kilka godzin? Dotrzyma ci towarzystwa.
- Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że z nim zostanę. Coś się dzieje?
- Narada będzie za jakieś 3 godziny, a na razie idę potrenować z Aidenem.
Od razu posmutniał. Odwrócił ode mnie wzrok.
- Gdyby coś się działo wołaj.
Pocałowałam go przelotnie w usta. Poczochrałam synka po głowie i wyszłam z pokoju.
Zeszłam do sali treningowej. Pusta.
Jak zawsze się spóźnia.
Wzięłam kij i zaczęłam nim wymachiwać.
Dopiero po kilku minutach przyszedł mój parabatai.
- O co tak naprawdę chodzi? - spytałam widząc jego minę.
- Musze zniknąć na jakiś czas - oznajmił.
Zszokowana upuściłam kij.
- Co? - spytałam nie dowierzając.
- Muszę znaleźć Mię.
- Ale...
- Clary zrozum, nigdzie teraz nie jest bezpiecznie. Nie wybaczę sobie jeśli cokolwiek jej się stanie.
Stanęłam na wprost niego. Rozumiem, że to jego siostra, ale mają ze sobą słaby kontakt. Można powiedzieć, że ona go nienawidzi. Obawiam się czy zdoła ją przekonać, aby z nim poszła.
- Nie będzie chciała cię słuchać.
- Jeśli będzie trzeba to siłą ją tu zaciągnę. Potrzebuję tylko twojej drobnej pomocy.
- Runy... No dobrze, ale nie pójdziesz sam. Poproszę Alana o jakiej wsparcie dla ciebie. Nawet nie wasz się protestować - rzekłam oschło.
Pokiwał tylko głową. Mam nadzieję, że nie będę tego żałować.


Zapraszam na mój nowy blog. Link w poprzednim poście.
Czytasz komentuj 

środa, 3 maja 2017

Rozdział 4

*Clary*
Byłam zdenerwowana. Jak najszybciej wyszłam z posiadłości i spojrzałam na znienawidzoną przeze mnie twarz. Podbiegłam do Alan'a i złapałam go za rękę. Co jak co, ale on szczególnie nienawidzi Tonego.
- Miło mi was znowu widzieć. Widzę, że rodzinka w komplecie, no prawie brakuje tylko tatusia - uśmiechnął się głupio.
Odwróciłam się i zobaczyłam mamę oraz Jonathana.
- Czego chcesz?! - warknął w stronę chłopaka.
Tony kiedyś należał do stada Alan, ale mój brat go "wyrzucił". Jest zadufanym w sobie dupkiem. Tlenione włosy i kolorowe soczewki to cały on. Pokłócił się kiedyś z moim bliźniakiem no i teraz są największymi wrogami.
- Niech zgadnę jesteś nowym pieskiem królowej - rzekłam pewnie.
Jego mina od razu uległa zmianie.
- Jak zawsze spostrzegawcza.
- Powiedz w końcu po co tu przylazłeś - oburzył się.
- Może grzeczniej? Jestem ciekaw co tam u twojej dziewczyny? Rzuciła cie już czy jeszcze nie?
Spojrzałam na Alana i zamarłam.
Jego oczy jarzyły się mocną czerwienią. Uniósł na niego wzrok. To był zaledwie ułamek sekundy. Alan się przemienił i rzucił na Tonego. Po chwili chłopak zrobił to samo i obaj pobiegli w las.
- Sprowadźcie Daphne! - krzyknęłam, biegnąc za nimi.
Cholera! Niedobrze! Alan w takim stanie nie będzie potrafił się kontrolować. Przystanęłam na chwilę nie mogąc dostrzec żadnego z nich. Słysząc dziwny dźwięk, pobiegłam w jego stronę.
Po kilku minutach na niewielką polanę. Widok jaki zastałam zszokował mnie.
Wiedziałam, że Alan jest potężnym wilkołakiem, ale nie sądziłam, że aż tak.
Mój brat przemieniony pochylał się nad rozszarpanym ciałem Tonego. Był cały ubrudzony krwią.
- Braciszku... - szepnęłam, podchodząc do niego.
- Znowu to zrobiłem.
Moje serce niemalże się zatrzymało widząc ten okropny widok. Podeszłam do niego i uklękłam obok. Nie przejmując się krwią, przytuliłam go.
- Jak to znowu? - spytałam nie rozumiejąc.
- A ty myślisz, że co się stało z ludźmi, którzy mnie wychowali?
O nic więcej nie pytałam. Objęłam go mocniej, zatapiając twarz w jego płomiennych włosach.
- Tak się dzieje kiedy tracę nad sobą panowanie. Jestem w stanie zabić każdego - szepnął.
Odsunęłam się od niego i uśmiechnęłam lekko. Wyjęłam stele i bez słowa zaczęłam kreślić runę na jego obojczyku. Kiedy skończyłam wstałam i pomogła mu wstać.
- Trzeba było mi wcześniej powiedzieć. Pomogła bym ci i nie było by teraz problemu.
- Alan! - usłyszałam głos Daphne.
Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Awww... Oni tak pięknie razem wyglądają!
- Dobrze, że już kupiłam sukienkę - oznajmiłam radośnie, zostawiając ich zdezorientowanych.


*Jace*
Czekałem zmartwiony na Clary. Will zdążył już zasnąć. Spał wtulony w moje ramię. Gdyby nie zaistniała sytuacja pewnie cały czas bym na niego patrzył.
Nie wiem ile czau minęło, ale w końcu drzwi się otworzyły. Myślałem, że dostanę zawału widząc krew na jej ubraniu. Na szczęście nie miała żadnych ran co znaczy, że krew nie należy do niej. Chciałem się odezwać, ale powstrzymała mnie gestem dłoni. Podeszła do łóżka i wzięła na ręce Will'a. Wyszła z nim z sypialni.
Kiedy wróciła bez słowa poszła do łazienki. Nie no po prostu super! Wybiega nic nie mówiąc, a teraz nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem.
Kiedy zauważyłem jak drzwi się otwierają, miałem na nią nakrzyczę. No właśnie miałem.
Znowu to zrobiła! Zrobiło mi się cholernie gorąco, widząc ją wychodzącą w samej czerwonej bieliźnie.
- Kiedy ty przestaniesz mnie karać? - jęknąłem niezadowolony.
Podeszła do mnie i na kolanach podeszła do mnie. Pochyliła się nade mną, przez co miałem idealny widok na jej piersi, które są zdecydowanie większe niż zapamiętałem.
- Jestem pewna, że jak wyzdrowiejesz to twoja kara się skończy - szepnęła.
- Wolałbym być karany, kiedy będę całkowicie sprawny.
- Właśnie po to to robię - zachichotała, wstając z łóżka.
Podeszła do szafy i wyciągnęła z niej moją czarną koszulkę. Szybko ją założyła i z powrotem usiadła obok mnie.
- W czym takie karanie ma mi pomóc? - spytałem, udając obrażonego.
- Vincent powiedział, że potrzebujesz motywacji, aby szybciej wyzdrowieć. A skoro nie robiłeś tego ze mną od ponad 4 lat to chyba oczywiste, że będziesz pragnął szybciej wyzdrowieć, aby w końcu zaspokoić tęsknotę i pożądanie. Przynajmniej Magnus tak twierdzi.
- Naprawdę nie znalazłaś innej motywacji?
- Nie mów, że ci się nie podoba.
Pochyliła się nade mną i pocałowała. Drżącą ręką objąłem ją w tali i pociągnąłem ku sobie. Rozchyliłem jej usta i pozwoliłem, aby jej język otarł się o mój. Podwinąłem jej koszulkę i zacząłem gładzić jej delikatną skórę na plecach. Jęknęła w moje usta kiedy złapałem za jej pośladek.
Mam dość! Co z tego, że jestem w połowie sparaliżowany? Jakoś dam sobie radę. W momencie kiedy chciałem nas obrócić, odsunęła się ode mnie.
- Później wyjaśnię ci o co chodziło.
Wstała i podeszła do szafy. Wyjęła z niej granatowe leginsy, które szybko założyła.
- Pójdę po coś do jedzenia - uśmiechnęła się zwycięsko i wyszła z sypialni.
Ona mnie wykończy, zanim jeszcze wyzdrowieję!

środa, 26 kwietnia 2017

Rozdział 3

*Jace*
Wszystko mnie bolało, mimo że nie mogłem się ruszać. Nie żałowałem swojej decyzji. Gdybym miał zrobić to jeszcze raz, zrobiłbym to.
Obudziłem się z powodu potwornego bólu w okolicach żeber. Otworzyłem oczy i pierwsze co zobaczyłem to śpiąca obok mnie Clary, czyli to nie był sen. Naprawdę mi wybaczyła!
Chciałem się podnieść lecz nie mogłem. Syknąłem z bólu czując jakby coś rozrywało mi ciało.
Clary momentalnie się obudziła. Poderwała się z łóżka i spojrzała na mnie ze strachem.
- Boli cie? - spytała szybko wstając.
Dopiero kiedy wstała zdałem sobie sprawę z tego jak spała. Miała na sobie dość krótką czarną koszulę nocną z umieszczoną gdzieniegdzie koronką. Wyglądała cholernie seksownie. Czy ona chce mnie wykończyć? To mam być kara?
Jestem sparaliżowany, a ona paraduje pół naga po sypialni.
- Robisz to specjalnie - oznajmiłem, kiedy odkryła mnie i zaczęła rysować runy na moim brzuchu.
Spojrzała na mnie, a ja zorientowałem się, że nie ma na sobie stanika.
- Co robię? - spytała, przygryzając wargę.
Umrę przez nią z podniecenia.
Zachichotała i podeszłą do szafy. Wzięła ubrania i zniknęła za drzwiami łazienki.
Nie wiem jak długo tak leżałem. Po jakimś czasie wyszła z łazienki, ubrana w jeansową sukienkę, która przypominała koszulę.
- Zaraz przyjdzie do ciebie Vincent, ja w tym czasie zrobię śniadanie - rzekła i wyszła z sypialni.
Ledo wyszła, a ten czarownik wszedł. Nadal nie wiem skąd on zna moją żonę.
- No i widzisz? Już nie przypominasz tak bardzo trupa - uśmiechnął się głupkowato i położył szklankę z jakimś naparem na szafce.
- Jak... Długo tak będę leżał?
- Nie wiem. Twoje obrażenia są poważne, a przez to, że był to jeden z najsilniejszych demonów twoje rany goją się znacznie wolniej. No i jeszcze twoje obrażenia. Połamany kręgosłup, żebra, rozszarpane narządy wewnętrzne. Zanim  to wszystko się "odbuduje" minie trochę czasu. Ale jak Clary się tobą zaopiekuje to powinieneś szybko wyzdrowieć.
Zaśmiał się i podał mi szklankę.
Drżącymi dłońmi próbowałem chwycić naczynie ale nie mogłem.
- Czyli nie wróciła ci cała władza w rękach. Wypij to jak Clary przyjdzie.
Wyszedł z sypialni, a ja czekałem na mojego aniołka. Kiedy przyszła odłożyła talerz z gorgami na stolik i podeszła do mnie. Bez słowa chwyciła mnie delikatnie i pomogła usiąść.
- Wypij.
Przy jej pomocy jakoś udało mi się wypić cały napar, który swoją drogą był ohydny.
- Gdzie Will? - spytałem.
- Na dole z Aidenem. Zawołać go?
- Może później.
Po chwili usłyszałem dziwny dźwięk dochodzący z zewnątrz. Clary podeszła do okna i ręką odsłoniła zasłonę.
Jej mina momentalnie się zmieniła. Zbladła.
- Zaraz przyprowadzę Will'a.
Wybiegła, zostawiając mnie zdezorientowanego. Coś się musiało wstać. Chciałem stać, ale nie mogłem. Nagły ból mi to uniemożliwił.
Nie mogłem jej pomóc.
Nie minęła chwila kiedy Will wszedł do pokoju. Wdrapał się na łóżko i wtulił się w moje ramie.
- Synku, co się dzieje? - spytałem.
- Jakiś pan tam stoi - odpowiedział, wchodząc pod kołdrę.

sobota, 22 kwietnia 2017

Rozdział 2

*Clary*
Dwa tygodnie. Tyle czasu minęło odkąd Idris został zniszczony. Jace nadal jest nieprzytomny. Najgorsze jest to, że jego rany goją się bardzo wolno. Vincent twierdzi, że może nie chodzić przez pierwsze tygodnie. No i na pewno zostaną mu paskudne blizny. Może to egoistyczne, ale się cieszę, teraz żadna mi go nie odbierze.
Zmieniałam opatrunek na czysty kiedy poczułam ruch jego ciała. Podniosłam wzrok na jego twarz i zobaczyłam jak z trudem próbuje otworzyć oczy. Pochyliłam się nad nim z uśmiechem i delikatnie odgarnęłam kosmyki jego blond włosów.
Po kilku chwilach w końcu otworzył oczy. Zamrugał kilkukrotnie, w końcu na mnie spojrzał.
- C-clary... - wyszeptał ledwo.
Wzięłam jego dłoń i ucałowałam, łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Obudził się!
- Ciiiii... Odpoczywaj - szepnęłam.
- Nie... Nie czuję... Nóg - wychrypiał.
- Twoje obrażenia były bardzo poważne, ale to minie. Poczekaj chwilę zawołam Magnusa.
Chciałam wstać, ale poczułam jak łapie mnie za rękę. Jego uścisk był ledwo wyczuwalny.
- Nie idź...
- Zaraz wrócę.
Ucałowałam jego czoło i zbiegłam na dół. Nie mogłam przestać się uśmiechać.
- Obudził się - krzyknęłam, wbiegając do salonu.
Magnus wstał razem z Vincentem. Bez słowa poszli na górę. Po chwili podbiegł do mnie Will. Wzięłam go na ręce i przytuliłam do siebie.
- Z tatą wszystko dobrze - szepnęłam mu do ucha.
Jak się okazało to o Jacie miał wizję. Bał się, że to się spełni, przez kilka nocy nawet nie mógł spać i kilka razy wymykał się pod sypialnię, w której leży.
- Mamo?
- Tak skarbie?
- Możemy iść do taty? - spytał cicho.
Pocałowałam go w skroń i poszłam w kierunku sypialni. Weszłam do środka. Magnusa i Vincenta już tu nie było. Usiadłam na skraju łóżka i posadziłam Will'a wygodniej na kolanach.
Jace cały czas się nam przyglądał. Po chwili zaczął płakać. Jego łzy spływały mu po policzkach i skapywały na poduszkę.
Położyłam dłoń na wewnętrznej stronie jego dłoni i delikatnie pogładziłam. Po chwili zrobił to samo z drugą.
Do moich oczu napłynęły łzy.
- Tak bardzo was kocham... - szepnął głośniej niż przedtem.
- My ciebie też tatusiu - rzekł radośnie Will.
Spojrzałam na mojego synka i się uśmiechnęłam, tak samo jak mój synek, pierwszy raz od dwóch tygodni.
- Will idź na dół do wujka.
Zeskoczył z moich kolan i wybiegł z pokoju. Zdjęłam buty i położyłam się obok Jace'a. Moja głowa opierała się lekko o jego ramie.
- Nigdy więcej mi tego nie rób. Jak jeszcze raz spróbujesz nas zostawić przysięgam, że żywo z tego nie wyjdziesz - zagroziłam.
- Nigdy - szepnął.
Podniosłam się na łokciu. Na jego twarzy malował się ból i zmęczenie. Zwykły człowiek powiedziałby, że wygląda jak trup, blada cera, twarz bez życia, ale nie ja.
Pochyliłam się i pocałowałam jego lekko rozchylone usta. Brakowało mi tego. Oddawał je delikatnie i lekko. Po chwili odsunęłam się od niego i z powrotem położyłam obok.





Rozdział wyszedł mi kiepski. Przepraszam, że tak krótko jestem zmęczona.
 Najchętniej położyłabym się spać, ale niestety ja nie potrafię spać w dzień. Jeszcze po tych egzaminach.
Następny będzie dłuższy. 
Czytasz komentuj

wtorek, 18 kwietnia 2017

Rozdział 1

*Clary*
Znajdowaliśmy się w mieście dzikich wilkołaków. Nie udało nam się pokonać demonów. Było ich zbyt wiele, no i były zbyt potężne.
Ze łzami w oczach pochylałam się nad ciałem Jace'a. Leżała na łóżku w domu Alana. Starałam się oczyścić jego rany i sprawić żeby choć trochę zaczęły się goić.
- Magnus zrób coś - wyszlochałam błagalnie.
- Pomożemy mu - wyszeptał niezbyt pewnie.
- Mów za siebie. To już jest trup - zobaczyłam Vincenta, stojącego w drzwiach.
Zaczęłam bezsilnie kręcić głową, zaprzeczając.
Po chwili poczułam jak ktoś mnie przytula.
Upadłam i wtuliłam w ramiona Aidena. Zamknęłam oczy zanosząc się szlochem.
- Nie mogę go stracić! - oznajmiłam tak głośno jak tylko mogłam.
Byłam zrozpaczona.
Prze 4 lata radziłam sobie ze wszystkim, bo wiedziałam, gdzie jest. Wiedziałam, że jest bezpieczny.
A teraz?
Jest krok od śmierci.
- Chyba wiem co może pomóc... - rzekł nagle Vincent.
- Co? Powiedź! Zrobię wszystko!
- Macie kielich?
- Jia powinna go mieć, tak samo jak miecz - odpowiedział Aiden.
- Zrobimy tak. Clary zostaniesz z Jacem i będziesz go utrzymywać przy życiu do naszego powrotu. Magnus przyniesiesz wszystkie zioła lecznicze jakie masz, a ty Aiden zdobędziesz wodę z jeziora Lyn. Ja w tym czasie zajmę się Aleciem, ich więź nie może zostać rozerwana.
Pokiwałam tylko głową.
- Co z Willem? - spytałam.
- Vanessa się nim zajmuje, nie martw się - Aiden pocałował moje czoło i wyszedł.
Usiadłam obok Jace'a i zaczęłam mu rysować runy. Po chwili jednak musiałam iść po ręcznik. Krwi było nadal bardzo dużo. Wzięłam dwa ręczniki. Jeden namoczyłam w wodzie. Wróciłam do sypialni.
Zaczęłam delikatnie obmywać jego twarz i klatkę piersiową. Pogłaskałam go po głowie.
Jak mogłam być tak głupia. Zamiast wykorzystywać każdą chwilę z nim, to ja starałam się z nim walczyć. Choć tak bardzo chciałam przy nim być, ale bałam się ze znów mu zaufać.
Mimo, że teraz mam pewność co do jego uczuć, to co mi po tym? Skoro mogę go stracić.
- Dlaczego musisz być takim egoistą? - wyszeptałam, ściskając jego zimną dłoń.
Narysowałam mu kilka run i odłożyłam stele.
- Pomyślałeś o mnie? O Will'u? Dlaczego chcesz nas znowu zostawić?!
Ukrywam twarz w dłoniach.
- Błagam, nie zostawiaj mnie. Tak bardzo cie kocham...
Nie wiem jak długo tak siedziałam. Z pewnością minęło dużo czasu. Vincent wszedł do sypialni z kielichem w ręku.
- Usiądź z drugiej strony - poprosił.
Wykonałam jego polecenie.
- Pomóż mi go podnieść.
Chwyciłam delikatnie głowę Jace'a i spojrzałam na Vincenta. Był skoncentrowany, ale także zmartwiony. Wziął kielich i ostrożnie wlał zawartość kielicha do ust blondyna.
- To pomoże? - spytałam z nadzieją.
- Być może. Musimy poczekać.
- Co to dokładnie było?
- Woda z jeziora Lyn jest niebezpieczna dla Nefilim, lecz jeśli wypije się ją z kielicha to potrafi leczyć. Dodałem do wody wiele ziół, aby wzmocnić jej działanie.
Spojrzałam na Jace'a. Dotknęłam jego policzka i z radością mogłam stwierdzić, że jest cieplejszy.
- Idź do Will'a. Razem z Magnusem opatrzymy go i założymy bandaże.
Pocałowałam czoło mojego męża i wstałam.
Oby zadziałało.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Prolog - Księga II

*Clary*
To działo się tak szybko. W jednej chwili demon powalił mnie na ziemię, a w drugiej zobaczyłam jak mój mąż upada. Jego rozerwane niemalże na strzępy ciało, upadło kilka metrów ode mnie. Demon próbował mnie zaatakować, ale Jonathan go powstrzymał.
Rzuciłam miecz i na klęczkach podeszłam do Jace'a. Był cały pobrudzony krwią. Ja jego klatce piersiowej, nogach plecach znajdowały się okropne rany po pazurach.
Łzy same zaczęły spływać po moich policzkach.
To nie może być prawda. Wyjęłam stelę i zaczęłam rysował mu jak najwięcej run.
Wiedziałam, że jeśli umrze to nie będę mogła mu pomóc.
Nikt na świecie nie ma takiej mocy, aby wskrzesić kogoś drugi raz. Nawet anioły miałyby z tym problem.
Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, starając się usłyszeć bicie jego serca.
Biło, ale bardzo słabo.
- Magnus! - krzyknęłam zrozpaczona.
Nie mogę go stracić, nie kiedy go odzyskałam.
Drżącymi dłońmi i oczami pełnymi łez rysowałam coraz to nowsze runy.
Nie może nas zostawić. Nie przeżyję tego.

Epilog - Księga I

"Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie "precz!" i błagać "prowadź!"
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...


Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w toń za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie."
Leopold Staff





 *Jace*
 Byłem w ciemności. Ciemność mnie otaczała. Wiedziałem, że to koniec.
Zbyt długo udało mi się oszukiwać śmierć.
Zbyt wiele złego wyrządziłem.
Aby dostać szansę.
Mam nadzieję, że beze mnie będzie szczęśliwa.


*Clary*
W jednej chwili cały mój świat... Przestał istnieć.
On nie może mnie zostawić.
Nie może zrobić mi tego po raz drugi.
Tym razem nie będę mogła mu pomóc.
Nie będę mogła wskrzesić.
Dlaczego kiedy go odzyskałam, chce mnie zostawić?






Krótki epilog. 
Wybaczcie za to ultimatum, chciałam was jakoś zachęcić do komentowania.
II część będzie kontynuacją tej. 
Zacznie się tym co się tam dokładnie wydarzyło.
Czytasz komentuj






niedziela, 16 kwietnia 2017

Rozdział 28

*Jace*
Obudziłem się w nocy słysząc płacz. Wstałem i wyszedłem z sypialni. Stanąłem w drzwiach pokoju, w którym spał Will. Clary tuliła go do siebie i szeptała uspokajające słówka. Niepewnie podszedłem do nich i usiadłem obok niej. Kiedy mnie zobaczył, wtulił się we mnie głośniej płacząc.
Moja ukochana wyglądała na zmartwioną.
- Zostaniecie ze mną? - spytał, przecierając oczko ręką.
Rudowłosa spojrzała na mnie z lekkim grymasem.
- Jasne skarbie - powiedziała cicho.
Położyła się po jednej stronie, przyciągając naszego synka do siebie. Spojrzała na mnie znacząco. Położyłem się obok nich.
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na Will'a. Widocznie nie tylko mi zależy abyśmy znowu byli razem.
Obudziłem się czując jak ziemia drży. Wstałem i od razu napotkałem przerażone spojrzenie Clary.
- Nasz jeszcze mój strój bojowy? - spytała.
- Jest w szafie - odpowiedziałem.
Wstałem z łóżka i pobiegłem do zbrojowni. Wziąłem najpotrzebniejszą broń i wróciłem do sypialni. Clary trzymała na rękach Will'a.
- Co się dzieje?
- Królowa atakuje - mruknęła.
Wyszła, a ja się szybko przebrałem. Zbiegłem na dół. Razem opuściliśmy posiadłość.
Zamarłem widzą olbrzymiego demona latającego nad miastem. Nigdy wcześniej nie widziałem ani tym bardziej nie słyszałem o takim demonie. Co to do diabła jest?
Po kilkunastu minutach dotarliśmy do miasta. Po drodze zabiłem chyba z 20 demonów i wojowników faeri.
Ogromny wybuch sprawił, że oboje upadliśmy. Gorączkowo zacząłem się rozglądać za Clary. Leżała kilka metrów ode mnie, trzymając Will'a, za wszelką cenę starając się aby nic mu się nie stało.
Niebo zrobiło się szare.
Z nieba zaczęły spadać białe pióra.
Wstałem i podbiegłem do Clary. Pomogłem jej wstać i razem pobiegliśmy w stronę Sali Anioła, po drodze mijając walczących Nefilim.
Otworzyłem wrota i wpuściłem moją ukochaną. Zabiłem atakującego mnie faeri i wszedłem do sali. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było wielu rannych. Wzrokiem odszukałem Magnusa i podbiegłem do niego.
- Magnus do cholery, co to za demony?!
Spojrzał na mnie i jakby nie wiedział co powiedzieć.
- Nie wiem - ta odpowiedź zbiła mnie z tropu.
- Te demony... Pochodzą z zastępu Lucyfera. Tylko on w demonicznym świecie może posiadać tak potężne oddziały - usłyszałem głos Jonathana.
- Nie wygramy z nimi - jak zawsze optymistyczny Simon, musiał się odezwać.
- Co teraz? - ktoś krzyknął.
Clary zaniosła Will'a do Vanessy.
- Jia co z mieczem i kielichem? - spytała w końcu rudowłosa.
- Są ukryte w podziemiach - odpowiedziała.
Pokiwała ze zrozumieniem głową i spojrzała na Aidena. Podał jej jeden ze swoich mieczy. Wyciągnęła stelę i zaczęła tworzyć jakieś runy. Po kilku minutach podrzuciła miecz. Zanim się obejrzałem zamiast jednego miecza pojawiło się kilkadziesiąt.
- To jedyne co mogę teraz zrobić - oznajmiła.
Narysowała sobie kilka run i wyszła z sali.
- Alec...
Mój przyjaciel bez słowa do mnie podszedł i pomógł mi z runami. Kiedy skończył wybiegłem za nią.
Walczyłem, nieprzerwanie od kilku godzin. Wszędzie panował mrok. Zniekształcone sylwetki demonów co chwilę pojawiały mi się przed oczami.
Nagle usłyszałem krzyk, ale nie byle jaki. Krzyk mojego aniołka.
Zobaczyłem jak ogromny ptakopodobny demon z olbrzymi pazurami i żarzącymi skrzydłami leci prosto na nią. To był zdecydowanie najpotężniejszy demon jakiego kiedykolwiek widziałem i prawdopodobnie najsilniejszy jaki istnieje. Nie mieliśmy z nim szans, tego byłem pewny.
Pobiegłem do niej.
Obroniłem ją. Poczułem ból, a potem ciemność.
Przynajmniej tak mogłem w małym stopniu, odkupić swoje winy.
Jedyne co usłyszałem to jej przerażony i zrozpaczony krzyk.
Nie żałowałem.
Najważniejsze, aby była bezpieczna.





15 komentarzy i wstawię wam jutro epilog.
Czytasz komentuj

wtorek, 11 kwietnia 2017

Rozdział 27

*Clary*
Miałam złe przeczucia. Wbiegłam do posiadłości razem z Aleciem. Po drodze zawiadomiłam także Vincenta. Stając w drzwiach salonu, nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Nad głową Will'a krążyły białe cienie.
Nie patrząc na nic, podbiegłam do niego i przytuliłam. Poczułam okropny ból na ramionach i rękach. Will mnie dotknął.
- Ci... Skarbie już dobrze - szepnęłam, gładząc go czule po głowie.
- Nie chcę żeby umierał - wyszlochał.
- Nikt nie umrze, pamiętasz co ci obiecałam? Nie dopuszczę do tego.
Wtulił się we mnie. Poparzone miejsca bolały mnie niemiłosiernie, ale nie dałam po sobie tego poznać. Usiadłam na podłodze i mocniej go przytuliłam. Po kilkunastu minutach dopiero się uspokoił.
- Nie to miałem na myśli -  usłyszałam wściekły głos Vincenta.
Stał przy Jacie z założonymi rękami i przyglądał mi się uważnie.
- Ktoś mi wyjaśni co tu jest grane? - Simon był zdezorientowany.
Vincent pokiwał bezsilnie głową i wziął ode mnie Will'a. Położył go na kanapie i wyszeptał jakieś słowa. Po kilku minutach Will spał przykryty kocem.
- Kiedyś dojdzie przez to do tragedii. Musisz coś z tym zrobić - oznajmił i otworzył sobie portal.
Spojrzałam na mojego synka upewniając się, że śpi.
- Popatrzył cie - zauważyła Isabell.
Jace otrząsnął się z szoku i podszedł do mnie. Uklęknął obok mnie i dotknął mojej bolącej szyi.
- Wyjaśnisz mi to?
- Will odziedziczył po tobie niebiański ogień, którego nie potrafi kontrolować - szepnęłam.
Po moich policzkach zaczęły spływać. Czułem się bezsilna. Nie potrafiłam ochronić własnego dziecka.
Jace objął mnie niepewnie. Zarzuciłam ręce na jego kark. Wzmocniłam uścisk i zamknęłam oczy.
Nie ważne czy byliśmy pokłóceni czy nie. Potrzebowałam go. Przez 4 lata sama musiałam radzić sobie z większością problemów. Nie chciałam nikomu sprawiać kłopotu.
Poczułam jak mnie podnosi i sadza na fotelu.
- Trzeba to opatrzyć - powiedział przejęty.
- Może najpierw nam to wyjaśnisz - zażądał Magnus.
- Nadal go nie lubisz? - spytałam.
Doskonale wiedziałam, że Magnus i Vincent za sobą nie przepadają. Podobno Bane była wściekły na niego za coś. Do tej pory jednak nie udało mi się dowiedzieć, co takiego się miedzy nimi wydarzyło.
- Nie będę o tym rozmawiał.
- Powiesz nam prawdę? - spytała mama.
- To zaczęło się jakieś półtora roku temu. Aiden drażnił się z Will'm. W nocy obudził się z płaczem, a potem kiedy wzięłam go do siebie podpalił zasłonkę. Najgorsze jest to, że jet za mały aby uczyć się kontroli.
- Dlatego zaprowadziłaś go do Vincenta, aby stworzył blokadę? - spytał Magnus.
- Tak. Bez tego zrobiłby sobie krzywdę.
Mama i Luke spojrzeli na siebie i podeszli do mnie. Przytulili mnie.


*Jace*
Z rozczuleniem patrzyłem na scenę przede mną. Czułem, że jesteśmy na dobrej drodze.
- Mówił coś zanim zaczął płakać? - spytała nagle, odsuwając od Jocelyn.
- Tylko "demony"  - odpowiedziała Isabell.
- Czemu pytasz? - dopytywał Luke.
- Will czasami widzi coś co się wydarzy. Zazwyczaj to mu się po prostu śniło - odpowiedziała.
Wszyscy zaczęli się zbierać twierdząc, że i tak się zasiedzieli. Kiedy zostałem tylko ja, Clary i śpiący Will zauważyłem, że mój aniołem zamierza wyjść.
- Może powinnaś zostać? Will śpi, chyba nie chcesz go budzić. Na dodatek masz poparzone ręce- błagam niech to zadziała.
- Chyba nie mam innego wyjścia. Są tu jeszcze moje rzeczy? - spytała.
- Oczywiście, że są.
- Mogę wziąć prysznic?
- To też twój dom.
Zdenerwowało mnie jej pytanie, ale nie dałem tego po sobie poznać. Ucałowała Will'a i poszła na górę. Usiadłem na fotelu, próbując nad sobą zapanować. Miałem cholerną ochotę do niej dołączyć.
Po kilkunastu minutach wróciła. Przełknąłem głośno ślinę. Miała na sobie czarne leginsy z wycięciami po bokach i czarną koszulkę, moją koszulkę.
- Nic innego nie znalazłam - oznajmiła, widząc mój wzrok.
- Nie przeszkadza mi to.
- Napisałam przy okazji wiadomość, aby się nie martwili.
Podeszła do naszego synka i wzięła go na ręce. Ostrożnie zaniosła go na górę. Ani przez chwilę na jej twarzy nie gościł grymas bólu. Tak jakby w ogóle nie bolały jej rany.
Kiedy wróciła usiadła na przeciwko mnie. Nie wiedziałem, od czego zacząć rozmowę.
- Wiesz, że to trochę chore? - spytała.
Spojrzałem na nią niezrozumiale.
- Co jest chore?
- Wszystkie moje rzeczy leżą tam gdzie je zostawiłam. Nawet nieuprana bielizna w koszu. Nie pomyślałeś żeby posprzątać?
- Nie chciałem. Przygotujemy coś do jedzenia? - szybko zmieniłem temat.
Pokiwała tylko głową i wyszła z salonu.
Nawet nieźle to rozegrałem. Teraz tylko nie zrobić niczego głupiego.




Clace powoli się odradza. Następny rozdział pojawi się za tydzień.
Zapraszam do wspomnień
Czytasz komentuj 

wtorek, 4 kwietnia 2017

Rozdział 26

*Jace*
Stałem w kuchni posiadłości Morgensternów, zastanawiając się jak zadać męczące mnie pytanie. Clary wyglądała pięknie o poranku. Kołysała się na wszystkie strony z radością przygotowując śniadanie.
- Zapytasz w końcu, czy będziesz tak stał? - zapytała lekko zirytowana.
- Mogę zabrać Will'a na kilka godzin? - spytałem na jednym oddechu.
Upuściła nóż i gwałtownie się odwróciła.
Spojrzała na mnie z lekko rozchylonymi ustami i uniosła zszokowana brwi.
- Chciałbym go lepiej poznać, tak samo jak twoja matka i pozostali - odpowiedziałem.
Oparła się dłońmi o blat i zaczęła nad czymś zastanawiać.
- Proszę.
- No dobrze, ale jeśli spadnie mu chociaż jeden włos z głowy to mnie popamiętasz - warknęła.
Po chwili po schodach zszedł Will. Miał na sobie czarną piżamkę z głową pandy. Przecierał zaspane oczka jedną rączką, a druga trzymał pluszowego misia.
- Dzień dobry skarbie - Clary wzięła go na ręce.
To był najsłodszy widok na świecie. Poczułem cholerne ukłucie w sercu, zdając sobie sprawę z tego jak niewiele znaczę w ich życiu. Czy kiedykolwiek zdołam to naprawić?
Po kilkudziesięciu minutach Will stał przede mną ubrany jak mały nocny łowca.
- Cieszę się, że dbasz o jego wygląd - wypaliłem bez zastanowienia.
Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Zachichotała tak słodko, że miałem wrażenie, że śnię.
- Stary Jace wrócił - powiedziała radośnie.
Cholera! Poruszyłem się niespokojnie, czując narastającą ciasnotę w spodniach. Błagam tylko nie teraz. Szczęście, że tego nie zauważyła.
- Masz na niego uważać. Jeśli będzie chciał coś słodkiego to mu daj tylko nie dużo i nie przed obiadem. Nie dawaj mu także broni. Bardzo lubi się nią bawić, dlatego jak spuścisz go z oka to na pewno coś znajdzie. Najważniejsze, nie może się denerwować...
- Dam sobie radę. Po za tym nie będę sam.
Wyszliśmy z posiadłości tuż po tym jak Clary pożegnała się z Willem. Byli ze sobą bardzo zżyci.
- Gdyby coś się działo, natychmiast mnie zawiadom - wyglądała na zmartwioną.
- O nic się nie martw.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się przed posiadłością. Kiedy tylko wyszliśmy, zauważyłem, że Will odziedziczył talent po moim aniołku. Z zachwytem przyglądał się otoczeniu.
Mijaliśmy także nocnych łowców, którzy nie byli zbytnio zdziwieni widząc Will'a. Bardzo szybko rozeszła się wieść po świecie, że Jace Herondale ma syna.
Wpuściłem go do środka. W salonie czekali już na nas pozostali. Will zdjął swoje czarne buciki i wskoczył na fotel. Zaczął się przyglądać każdemu po kolei. Jego wzrok spoczął na Magnusie.
- Masz kocie oczy - oznajmił radośnie.
Magnus spojrzał na mnie niezrozumiale. Nie miał kocich oczy, przynajmniej nie w tej chwili.
- Widzisz je? - spytał, podchodząc do niego.
- Dostanę ciasteczka?
Czy czterolatek właśnie zmienił temat?
- Oczywiście skarbie - Jocelyn wstała i poszła do kuchni.
- Co byś chciał porobić? - Isabell stanęła obok Magnusa i spojrzała na niego.
- Pobawmy się.
Magnus wyszeptał jakieś słowa. Po chwili obok Will'a pojawił się biały kot. Na początku wydawał się tym zainteresowany lecz po chwili spojrzał w stronę okna. Podszedłem do niego ostrożnie, dowiedzieć się co się stało. Zamarłem widząc jak jego oczy świecą na złoto.
- Alec zawiadom Clary, natychmiast.
- Demony - szepnął.
Jego małe rączki zaczęły płonąć. Zanim się obejrzałem zaczął płakać, dziwna siła odepchnęła nas i rzuciła na ścianę.




Wybaczcie, ale nie mogłam się powstrzymać. Musiałam zakończyć w tym momencie.
Czytasz komentuj

wtorek, 28 marca 2017

Rozdział 25

*Clary*
Wstałam wraz z pierwszymi promieniami słońca. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Kolejny raz dałam się ponieść emocjom. Wzięłam szybki prysznic, wyprostowałam całkowicie włosy i zrobiłam dość mocny makijaż. Założyłam miętową rozkloszowaną spódnicę, delikatny czary sweterek w miętowe serca i szare szpilki. Przejrzałam się w lustrem i cicho westchnęłam.
Wyszłam z pokoju i poszłam do Will'a. Obudziłam go niechętnie i ubrałam.
- Mamo, dokąd idziemy? - spytał, przecierając oko rączką.
- Odwiedzić wujka Vincenta - odpowiedziałam.
Spojrzał na mnie swoimi  zielonymi oczami i rzucił mi się na szyję. Wzięłam go na ręce i wyszłam niezauważona z posiadłości. Oby nikt się nie zorientował gdzie się wybieram.
Otworzyłam portal i szybko przez niego przeszłam.
Wylądowałam przed ogromnym londyńskim wieżowcem. Postawiłam Will'a i złapałam go za rączkę. Weszliśmy do filmy. Doskonale zdawałam sobie sprawę, dokąd iść. Stanęłam przy biurku asystentki i spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Szef jest u siebie - wybełkotała.
Co jak co, ale ona mnie nie znosi. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi runą. Po chwili zobaczyłam Vincenta. Machnął ręką i z przeciętnego prezesa przemienił się w czarownika. Jego niebieskie włosy ułożone były w artystycznym nieładzie, a różowe oczy patrzyły na mnie radośnie. Zielone spodnie, żółta koszulka i czerwona marynarka raziły po oczach od nadmiaru brokatu.
Czy wszyscy czarownicy są uzależnieni od brokatu?
- Wujek!
Will od razu do niego podbiegł i przytulił. Vincent spojrzał na mnie niepewnie, jego wzrok spoczął na wystającej lekko runie małżeńskiej.
- Will idź się pobaw, porozmawiam z mamą.
Wyszeptał jakieś zaklęcie. Na sofie obok mojego synka pojawiło się mnóstwo zabawek.
- Siadaj.
Wykonałam jego polecenie. Usiadłam na przeciwko niego, zakładając nogę na nogę.
- Nie wspominałaś, że ponownie zamierzasz wyjść za mąż - zrobił urażoną minę.
- Raczej wcale się nie rozwiodłam.
- Cisi Bracia i te ich sztuczki. Pamiętam kiedy pierwszy raz tak zrobili... - przerwałam mu.
- Vincent zajmij się już Willem, nie mam dużo czasu.
Wstał i podszedł do mojego maleństwa.
- Blokada przestała działać? - spytał.
- Nie, ale czuję, że niedługo przestanie. Sam mówiłeś, że mam przychodzić wcześniej.
- Panuje choć trochę nad tym?
Pokiwałam przecząco głową.
Prawda jest taka, że Will odziedziczył po Jace'ie coś czego nie powinien. Mianowicie niebiański ogień. Jak się okazało Jace nie pozbył się całego ognia z siebie, gdyż płomień, który w nim tkwi utrzymuje go przy życiu, bez tego by zginął. Will jest zbyt mały i nie potrafi go kontrolować. Już raz zrobił sobie przez to krzywdę.
- Wiedzą?
Spojrzałam na niego. Moja mina wyrażała wszystko.
Dotknął dłoni Will'a i przymknął oczy. Jego ręce zaczęły lekko połyskiwać.
Po chwili spojrzał na mnie, jakby przygnębiony.
- Co się dzieje? - spytałam.
- Ma za dużo energii.
- Nie możesz mu jej po prostu zabrać?
- Niestety tak to nie działa. Musi jej trochę zużyć wtedy blokada będzie działać tak jak powinna i nic mu się nie stanie.
Spojrzałam na Will. Wzięłam go na ręce.
- Dzięki za wszystko - oznajmiłam.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie szukać.
Otworzyłam drzwi i jak najszybciej wyszłam z budynku. Postawiłam Will'a i zaczęłam się kierować w stronę najbliższego placu zabaw. Oczywiście po drodze każdy facet się za mną oglądał. Teraz bynajmniej wiem co Isabell czuje.


*Vanessa*
Przygotowywałam śniadanie, kiedy usłyszałam jak ktoś wchodzi do kuchni. Odwróciłam się i zobaczyłam Jace'a. Ta posiadłość chyba stała się jego ulubionym miejscem.
- Jest Clary? - spytał od razu.
- Nie ma jej. Chyba wyszła na spacer z Willem.
Westchnął i oparł się o blat.
- Nie wiesz kiedy wróci?
- Dobra gadaj o co ci chodzi? - nie wytrzymałam.
- Czy to takie dziwne, że chcę zobaczyć moją rodzinę?
Upuściłam nóż słysząc to. Rodzinę? Czy ja się przesłyszałam?
- Co?!
- Nie masz prawa tak mówić - usłyszałam wściekły głos Aidena.
Czyli wszystko słyszał.
- Nie należysz do rodziny! To, że wasz rozwód okazał się kłamstwem, nie oznacza, że możesz od tak nadawać sobie takie przywileje. Oni nie są twoi! - warknął.
Zanim się obejrzałam już go nie było.

poniedziałek, 20 marca 2017

Rozdział 24

*Alan*
Wszedłem do posiadłości i od razu poszedłem do salonu. Stanąłem jak wryty. Ten blondas i Jocelyn... znaczy moją matka siedzieli i płakali. Jonathan, Vanessa i Aiden mieli dziwny wyraz twarzy, a pozostali wpatrywali się w siebie tępo. Kiedy zobaczyłem w dłoniach blondyna misia Will od razu zrozumiałem o co chodzi.
Oparłem się o ścianę. A oni nawet mnie nie zauważyli.
- Jak tak się będziesz użalał to w życiu jej nie odzyskasz - oznajmiłem.
Spojrzeli na mnie zdezorientowani.
- Jak tu wszedłeś? - spytał czarownik.
- Jak człowiek przez drzwi - przewróciłem tylko oczami i wyszedłem.
Skierowałem się na górę. Po chwili zobaczyłem Clary. Siedział na łóżku z Willem na kolanach, który słodko sobie spał. Jego głowa znajdowała się na jej kolanach, oboje byli przykryci cienkim kocem. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie płakała.
Usiadłem obok niej i przytuliłem. Wtuliła się we mnie z płaczem. Cały czas jednak starała się być cicho.
- Powinnaś odpocząć - szepnąłem.
Dopiero po chwili zobaczyłem złotą runę małżeńską. Chyba wyczuła moją zszokowaną minę.
- Nadal jestem jego żoną - wyszeptała.
- Tego bym się nie spodziewał. Poczekaj tu chwilkę.
Wstałem i wróciłem do salonu. Podszedłem to tego skończonego kretyn, pociągnąłem go za przód koszulki i przywaliłem mu z całej siły pięścią w twarz. Upadł na podłogę, a z jego nosa zaczęła lecieć krew.
- Alan! - krzyknął Jonathan.
- Za co? - spytał, podnosząc się.
- W końcu musiałeś ode mnie oberwać. Byłbym złym bratem gdybym tego nie zrobił. Spieprz to jeszcze raz, a zginiesz w najbardziej bolesny sposób - warknąłem.
Uśmiechnąłem się kpiąco i wróciłem do Clary. Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami.
- Nie zasłużył - powiedziała tak cicho, że gdybym nie był wilkołakiem to pewnie bym tego nie usłyszał.
- Kogo ty próbujesz oszukać? - spytałem, zamykając drzwi.
Spuściła głowę w dół, milcząc.
- Co ja z tobą mam.


*Jace*
Patrzyłem wyczekująco na Clary. Siedzieliśmy razem w ogrodzie na huśtawkach. Alan zmusił nas do tej rozmowy. Szczerze? Jestem mu za to wdzięczny.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Próbowała, ale ty wolałeś rozmawiać o rozwodzie - prychnęła.
- Jak się dowiedziałaś?
- Miałam mdłości oraz sny. Nie musiałam robić testu bo wiedziałam, że jestem w ciąży. Potrzebowałam tylko, aby czarownica to potwierdziła.
- Dlaczego uciekłaś? - to pytanie najbardziej mnie dręczyło.
- Kiedy czarownica mnie zbadała, potwierdziła ciąże, cieszyłam się... potem jednak powiedziała, że moja ciąża jest zagrożona ze względu na naszą krew i umrę albo ja albo Will. Pomóc mogli tylko Cisi Bracia. Potem jednak wyszło jak wyszło, dlatego poprosiłam Jem'a o pomoc. Will rozwijał się w bardzo szybkim tempie. Urodził się 2 miesiące po mojej wizycie u czarownicy. Wiedziałam, że jeśli zostanę to go stracę dlatego uciekłam. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
Miałem wrażenie, że mówi mi to wszystko z przymusu.
- Dlaczego go przede mną ukrywałaś? Jestem jego ojcem! - stanąłem na przeciwko niej.
- A to by cokolwiek dało? Po za tym skąd pewność, że jesteś jego ojcem? Może ja też cie zdradzałam?
- Przestań! - krzyknąłem.
Spięła się, a ja skarciłem się za to w myślach. Nie chciałem jej wystraszyć.
- Coś jeszcze? - wstała i już chciała iść, ale ją powstrzymałem.
Pociągnąłem ją za rękę i oboje upadliśmy na trawę. Pochylałem się nad nią. Dłużej już nie wytrzymam. To w końcu nasza rocznica, nasza pierwsza wspólna rocznica.
Pocałowałem ją mocno i namiętnie. Starała się wyrwać, ale skutecznie jej to uniemożliwiłem. Po jakimś czasie przestała się opierać i zaczęła odwzajemniać moje pocałunki. Powoli odpiąłem górne guziki jej koszuli. Westchnąłem widząc jej biały, koronkowy, cholernie seksowny stanik bez ramiączek, ten sam który miała na naszym ślubie. Zacząłem gładzić dłońmi jej brzuch i całować jej szyję, robiąc przy tym kilka malinek. Jej ciche jęki podniecały mnie coraz bardziej. Nie obchodziło mnie, że jesteśmy w ogrodzie.
- Nie o to mi chodziło - usłyszałem rozbawiony głos Alana.
Miałem ochotę iść i mu przywalić. Jakim prawem nam przerwał?!
Clary wstała i w pośpiechu zaczęła zapinać koszulę. Zanim się obejrzałem pobiegła w stronę drzwi.
Spojrzałem na niego wściekle.
- Naprawdę sądzisz, że pozwolę ci na zaciągnięcie jej do łóżka po tym wszystkim? Wybacz blondasie, ale nie zasłużyłeś sobie na wybaczenie, bynajmniej na razie - prychnął i się odwrócił.
Stałem i patrzyłem na oddalającą się sylwetkę rudowłosego. Zdecydowanie widać, że są rodzeństwem. A było tak pięknie...




Z racji tego, że mam jutro same luźne lekcje i nie muszę się na nic uczyć dodaję dziś rozdział.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, jestem trochę zmęczona.
Początek tygodnia i pierwsze co to biologi i sprawdzian z samego rana. Jak ja nie znoszę biologii.
Czytasz komentuj