niedziela, 3 września 2017

Epilog

*Jace*
Niecierpliwie czekałem na to, aż moja żona urodzi. Minęło trzy tygodnie odkąd odzyskaliśmy miasto. Było kilkunastu martwych, lecz dzięki runom Clary udało się wszystkich wskrzesić. Oczywiście nie pozwoliłem jej używać tak potężnych run. Razem z Jonathanem i pozostałymi wskrzeszaliśmy wszystkich przez prawie tydzień. W końcu nie jesteśmy tak silni jak Clary.
- Denerwujesz się znacznie bardziej niż ja - Jonathan usiadł obok mnie na podłodze razem z Willem.
Mój synek od razu wskoczył mi na kolana. Co ja poradzę na to, że pierwszy raz coś takiego przeżywam?
- Daj mu spokój - Alec stanął na przeciwko mnie.
Nagle krzyk Clary ucichł. Wstałem spanikowany, aby po chwili usłyszeć płacz. Miałem ochotę płakać ze szczęścia. Chciałem wejść, ale chłopaki mnie powstrzymali.
- Poczekaj aż Jem wyjdzie, razem z Magnusem muszą ją zbadać.
Przewróciłem tylko oczami, z powrotem siadając na swoim miejscu. Will wtulił się we mnie i z lekkim uśmiechem, słuchając płaczu brata.
Nie wiem ile czasu minęło, w końcu jednak drzwi się otworzyły. Jem był cały we krwi. Pobladłem, a kolana mi zmiękły.
- Spokojnie, ostatnim razem też tak było. Możesz do niej wejść.
Wstałem i razem z Willem na rękaw wszedłem do naszej sypialni. Clary leżała wykończona na łóżku, trzymając małe zawiniątko w rękach. Nie mogłem powstrzymać łez szczęścia. Usiadłem ostrożnie obok niej i spojrzałem na małą twarzyczkę synka. Miał malutkie rude kosmyki. Od razu wiedziałem, że będzie kopią Clary.


*Jocelyn*
Z szerokim uśmiechem i łzami w oczach patrzyłam na piękną scenę przede mną. Piękniejszego widoku nie potrafiłabym sobie wyobrazić. Moja córeczka siedziała z Willem na kolanach. Obok niej siedział Jace wpatrzony w małego Jacob'a. Na kanapie siedział Jonathan z Vanessą i małą Dianą. Alan patrzył na nich z uśmiechem tuląc do siebie Daphne. W życiu nie przypuszczałabym, że dożyję  takiego dnia. Teraz mam wszystko o czym tylko mogłabym marzyć.




Tak więc to koniec tej historii. Epilog jest dość krótki ponieważ wszystko już chyba zostało wyjaśnione, no i nie miałam pomysłu co mogłabym jeszcze napisać.

środa, 30 sierpnia 2017

Rozdział 13

*Jace*
Z niepokojem zapinałem pas z bronią. To ten dzień. Dziś odbijemy Alicente. Clary siedziała na łóżku, patrząc na mnie dziwnie spokojna. W sumie narysowała mi chyba ze dwadzieścia nieznanych mi run. Obok niej siedział Will z zaciekawieniem patrząc na brzuch Clary. Mimo że minęło niewiele czasu, nasz synek daje jej już popalić. Wczoraj nawet poczułem jak kopie. To uczucie było wspaniałe. Włożyłem ostatni miecz i podszedłem do rudowłosej. Mimo wszystko nie była zadowolona, że musi zostać i czekać, na to czy wrócę czy nie.
- Tato? - Will spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Tak synku?
- Dlaczego nie możesz zostać?
Spojrzałem na Clary, nie do końca wiedząc jak powinienem odpowiedzieć. Rudowłosa podniosła się lekko i pogłaskała Will'a po głowie.
- Pamiętasz skarbie jak opowiadałam ci historię o wojownikach? Tatuś jest właśnie takim bohaterem. Nawet jeśli nie chce, to musi, ponieważ to jego obowiązek - szepnęła w jego stronę.
- A jak dorosnę to też będę mógł? - spytał z uśmiechem.
- Jak będziesz starszy to zabiorę cie na polowanie - ucałowałem go w czoło.
Pochyliłem się nad Clary i złożyłem na jej ustach czuły pocałunek.
- Masz wrócić - szepnęła, a po jej policzku spłynęła samotna łza, którą szybko wytarłem.
Wstałem i spojrzałem na nich. Uśmiechnąłem się lekko i szybko zszedłem na dół. Wszyscy już prawie byli gotowi. Alan dopalił papierosa i spojrzał na mnie.
- Masz się ode mnie nie oddalać. Jak umrzesz to już nie wrócisz. Nie zostawisz jej samej z kolejnym dzieckiem. To samo tyczy się ciebie Jonathanie. Jesteś w tak samo beznadziejnej sytuacji jak on - rzekł oschło, przechodząc przez stworzony przez Magnusa portal.
- Widzisz? Nie tylko jemu nie podoba się to, że idziecie - prychnął Simon.
- Ja też uważam, że powinniście zostać. To dla was znacznie bardziej niebezpieczne - wtrąciła się Jocelyn.
- Dajcie nam już spokój i tak pójdziemy.


*Isabell*
Wylądowaliśmy tuż przy murach miasta. Nie wiedziałam jak to możliwe. W końcu portal powinien nas wyrzucić znacznie dalej. Dopiero po chwili dostrzegłam runę na ręce Magnusa. Pewnie Clary chciała nam w ten sposób pomóc.
Wilkołaki stały już przygotowane w rzędzie, tak samo jak nasze całkiem liczne wojsko. Zobaczyłam wojsko feari. Wygląda na to, że się nas spodziewali. Zanim się obejrzałam demony rzuciły się na nas. No teraz to już królowa przegięła. Zabijałam demona jedne po drugim. Jednak byłam totalnie oczarowana tym jak to robił Alan i jego stado. Szło im to tak łatwo i sprawnie.
Byłam jak w transie. Czułam jak pot i krew spływają po moim ciele. Nagle jakaś dziwna czerwona energia powaliła mnie na ziemie. Demony nagle przestały się całkowicie ruszać. Pobiegłam w kierunku, z którego dochodziło dziwne światło. Zobaczyłam lekko poranioną i posiniaczoną twarz Jace'a. Na jego ręce znajdowała się jakaś dziwna runa, prawdopodobnie odpowiedzialna za to wszystko.
- Clary ma zdecydowanie na dużo wolnego czasu - podsumował Magnus.
Ruszyłam dalej do walki. Po kilkunastu minutach, albo nawet i godzinach usłyszałam głośne wycie. Jeśli się nie mylę to Alan. Podążyłam za głosem. W sali anioła, na tronie z pędów roślin, leżało poszarpane ciało królowej. Rudowłosy stał i ze spokojną miną wycierał ręce, brudne od krwi.
- Tak więc to koniec. Wojna się skończyła, odzyskaliście miasto. Pomogłem więc mogę już iść - oznajmiła.
- Dokąd chcesz iść? - spytałam. Zdecydowanie za szybko to poszło, ale to w sumie Alan, więc...
- Mam randkę z Daphne. Clary załatwiłam rezerwację w jednej z najlepszych restauracji w Grecji. Grzechem było by nie skorzystać z dobroduszności własnej siostry.
Okej nie skomentuję tego. Wyszłam z budynku i zobaczyłam Jace'a i Jonathana. Na szczęście byli cali. Po chwili dostrzegłam także Maxa.
- Co ty tu robisz? Miało cię tu nie być! - oburzyłam się. Miał zostać. Nie powinien się narażać.
- Clary dała mi odpowiednie runy. Nic mi się nie stało.
- To co wracamy? Stęskniłem się za Clary - rzekł Jace.
- Ja tez wolałbym wracać. Vanessa nie powinna się przemęczać - zgodził się z nim Jonathan.
- To wy wracajcie, a my się wszystkim zajmiemy.

piątek, 18 sierpnia 2017

Rozdział 12

*Clary*
Śniłam. A może nie? Nie byłam pewna. Znajdowałam się w... Właściwie gdzie? To chyba był Nowy Jork. Dopiero po chwili dostrzegłam... Siebie. Podeszłam bliżej i zdałam sobie sprawę z tego co widzę. Miałam wtedy dwanaście lat. Siedziałam na ławce w parku. To chyba było wtedy kiedy czekałam na Simona. Po chwili zobaczyłam jak podchodzi do mnie jakiś mężczyzna, od razu zorientowałam się, że to demon. Nie widziałam go, ale jemu to chyba nie przeszkadzało. Demon ubrany był cały na czarno. Gdzieniegdzie tylko były jakieś czerwone elementy. Jego czerwone oczy uważnie mi się przypatrywały.
Czyli to jest moje wspomnienie.
- Zawsze coś w sobie miałaś - usłyszałam czyjś głos i nagle wszystko się zaczęło się rozmazywać.
Nagle znalazłam się w piekle. Przede mną na tronie z kości siedział w całej swojej okazałości Lucyfer. Jego czarne postrzępione skrzydła opadały na ziemię. Patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem. Zaczynałam się bać o siebie i o moje maleństwo. Instynktownie złapałam się za brzuch.
- Nie musisz się mnie bać - rzekł pewnie.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam przerażona. W końcu nie codziennie ma się do czynienia z samym panem piekieł.
- Chciałbym odzyskać to co moje.
- Co ja mam z tym wspólnego? Po co mi to robisz?
- Jesteś tak samo naiwna jak twój ojciec. Wbrew pozorom anioły cię uwielbiają... Będą na każde moje skinienie jeśli będzie chodzić o ciebie - oznajmił.
- Mam być kartą przetargową?
Nagle poczułam dziwne ciepło na ręce. Zobaczyłam śnieżno białą runę, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam.
- Nic wam już nie zagrozi - głos był spokojny i dziwnie kojący.
Chyba Anioły w końcu postanowiły mi pomóc.
Poderwałam się z łóżka i spojrzałam na rękę. Runa zblakła, a raczej wchłonęła się. Patrzyłam w ścianę, ignorując pytania Jace'a. Po chwili zorientowałam się, że nie czuję żadnego bólu. Spojrzałam na blondyna, a on od razu ujął moją twarz w dłonie.
- Twoje oczy - uśmiechnął się szeroko.
Zanim się obejrzałam, gwałtownie wpił się moje usta. Objęłam go za szyję, pogłębiając pocałunek. Kto by pomyślał, że mój problem sam się rozwiąże? Mam nadzieję, że już będzie wszystko dobrze.
Oderwałam się od niego i oparłam swoje czoło o jego.
- Choć raz, anioły się na coś przydały - mruknęłam.
- To prawda.
Przytuliłam się do niego i odetchnęłam z ulgą. Chociaż... Podobno nie da się oszukać przeznaczenia? A może źle zostało wyjaśnione? Szybko oderwałam się od męża i w pośpiechu wyszłam z sypialni. Ignorując wszystkie spojrzenia, zaczęłam wzrokiem szukać Alana. Kiedy go nie dostrzegłam, wyszłam z domu. Stał oparty o drzewo. Podeszłam do niego, nie wiedząc jak zacząć. Może nie tylko o mnie chodzi w tej przepowiedni?
Spojrzał na mnie niepewnie, zgasił papierosa i pokazał mi rękę. Miał taką samą runę, która także zniknęła.
- Myślisz, że to przez niego ich zabiłem? - spytał bliski płaczu.
Podeszłam do niego i wtuliłam się w niego. Objął mnie. Czyli wychodzi na to, że nie tylko ja jestem ofiarą w tej całej gierce Lucyfera.


*Alec*
Siedziałem patrząc na Jace'a, trzymającego na kolanach Will'a. Wszyscy rozeszli się, tylko my zostaliśmy. Clary nadal rozmawiała z Alanem. Nie mogłem uwierzyć w ten dziwny widok. Jace z dzieckiem na kolanach. Nigdy nie sądziłem, że w ogóle o tym pomyśli. Po tym wszystkim co się wydarzyło byłem wręcz pewny, że nie doczekam się takiego widoku.
- Co się tak na mnie gapisz? - spytał w końcu lekko zirytowany.
- To dość dziwne... Nie wiem jak zniosę twój widok z niemowlakiem na rękach - zaśmiałem się.
- Dałbyś sobie spokój... - miał coś jeszcze powiedzieć, ale Will mu w tym przeszkodził.
- Tato, gdzie mama? - spytał chwytając leżącego obok misia.
- Mama rozmawia z wujkiem Alanem.
- Kiedy skończy?
Will z decydowanie jest jednym z najsłodszych dzieci jakie widziałem.
- Co teraz zamierzacie? - spytałem.
- Nie wiem... Chyba zamieszkamy w naszej posiadłości. Powiedziała, że nie wróci do Nowego Jorku. W sumie się jej nie dziwię. Po tym co tam zaszło, sam nie chcę tam wracać. Najgorsze jest to, że Nefilim nadal jej nie ufają, może się źle przez nich czuć w Alicente.
- Jace najważniejsze, że znowu jesteście razem. Wszystko powoli się ułoży.
- Wiem tylko, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

piątek, 4 sierpnia 2017

Rozdział 11

*Clary*
Siedziałam z Willem na kolanach, przytulona do siedzącego obok mnie Jace'a. Jonathan patrzył na Valentine'a z mordem w oczach, powoli pijąc swój trunek.
- A więc może najpierw, powiesz jakim cudem żyjesz? Sądziłem, że skończysz w piekle - nie wytrzymał w końcu Jon.
Odstawił szklankę i stanął z założonymi rękami, patrząc na naszego ojca. Oparłam głowę na ramieniu Jace'a. Nawet po tym wywarze od Valenine'a nie czułam się dobrze. Jeszcze te oczy. Wszystko widziałam... Inaczej. Tak jakby coś pozwalało mi dostrzegać więcej niż powinnam. Z drugiej jednak strony obawiałam się tego co może to oznaczać.
- To długa historia, a wy nie macie zbyt wiele czasu - powiedział.
W duchu modliłam się, aby nic nie strzeliło do głowy mojemu bratu, jednak ból który czułam mi tego nie ułatwiał. Czułam, że coś złego się ze mną dzieje. Nagle zobaczyłam mroczki przed oczami. Potem była już tylko ciemność.


*Jace*
Poczułem jak głowa Clary bezwładnie opada na mnie. Will też to poczuł. Zszedł wystraszony z kolan rudowłosej.
- Clary? - wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.
- Mamo? - Will zaczął płakać.
Wziąłem szybko moją żonę na ręce i szybko zaniosłem do naszej sypialni. Po chwili przyszedł Jem i niezbyt grzecznie wyprosił mnie z pomieszczenia. Oparłem się dłonią o ścianę. Czułem jak łzy zbierają się w kącikach moich oczu. Nagle poczułem jak mój syn przytula się do mnie. Podniosłem go i objąłem.
- Tato, dlaczego mama nagle zasnęła?
- Nie wiem, synku - oznajmiłem, siadając na wprost drzwi.
Nie obchodził mnie Valentine, ani zbliżająca się woja. Obchodziła mnie tylko moja żona, która możliwe, że w każdej chwili może umrzeć.
Nie wiem jak długo siedziałem. Will już od dawna spał na moich kolanach. Co chwilę ktoś przechodził, albo patrzył na mnie z niepokojem. Kiedy drzwi się otworzyły, ostrożnie się podniosłem i spojrzałem na Jem'a.
- Zanieś go do pokoju i zejdź na dół - szepnął.
Zaniosłem Will'a do pokoju i szybko zszedłem do salonu. Jem stał obok Magnusa. Valentine miał czerwoną twarzy i rozcięty łuk brwiowy, czyli Jonathan nie wytrzymał. Mój ojciec razem z Jocelyn, Alanem, Isabell, Aleciem, Simonem  i Vanessą siedzieli na kanapach.
- Powiesz mi, co się z nią dzieję? - spytałem, zwracając ich uwagę.
- Clary ma krwotok wewnętrzny - odpowiedział Jem.
- Jak to możliwe? - spytała Jocelyn, wstając.
- Demon jej to robi - spojrzałem na Valentine'a.
Nie panując nad sobą podszedłem do niego i złapałem za przód jego koszuli. Mocno nim szarpnąłem.
- Czego nam nie mówisz? - warknąłem.
Jestem pewny, że coś ukrywa.
- Jace, uspokój się - Alec podszedł do mnie i odciągnął mnie od niego.
- Wygląda na to, że to moja wina - wyznanie Magnusa, zbiło mnie z tropu.
- O czym ty mówisz?
- Bardzo możliwe, że kiedyś Clary, miała bliskie spotkanie z demonem. Wygląda na to, że wymazałem jej to całkowicie z głowy i demon teraz upomina się o swoje.
- Co?! - niemalże krzyknąłem, ale od razu się opamiętałem, przypominając sobie o śpiącym Willu i Clary.
- Są dwa rozwiązania. Albo znajdziemy tego demona i ją od niego uwolnimy, albo przemienimy. Innego wyjścia nie ma - rudowłosy wstał i wyszedł, po drodze zabierając paszkę z papierosami i zapalniczkę.
Przymknąłem na chwilę oczy, chcąc się uspokoić.
Szybko poszedłem na górę i wszedłem do naszej sypialni. Clary spała na boku. Jej ramię było odkryte. Podszedłem do niej ostrożnie i delikatnie palcem pogładziłem jej policzek, odgarniając lekko włosy.
Usiadłem na fotelu obok i przyjrzałem jej się uważnie. Byłą strasznie blada. Na jej twarzy widać było zmęczenie. Jej dłoń leżała na już dość dużym brzuchu.
Po moim policzku spłynęło kilka łez. Nie chcę jej stracić, tak bardzo tego nie chcę. Nie teraz kiedy spodziewa się kolejnego naszego dziecka. Nie kiedy ją odzyskałem.

środa, 12 lipca 2017

Rozdział 10

*Jace*
Ostatnie dwa tygodnie należą do najcięższych jakie w życiu miałem. Cały czas przygotowujemy się do odbicia miasta. Wszystko jest już prawie gotowe. Z Clary jest coraz gorzej. Z tego co mówi Aiden tę ciążę przechodzi znacznie ciężej.
Wszedłem do naszej sypialni z duża tacą ze śniadaniem. Moja żona leżała na łóżku ciężko oddychając. Will leżał obok niej, wtulony w moją poduszkę. Odkąd Clary się pogorszyło nie rusza się stąd na krok. Powoli podszedłem do łóżka i odstawiłem tacę na szafkę. Pochyliłem się nad nią i ucałowałem jej czoło.
- Jak się czujesz? - spytałem siadając obok mnie.
- Tak jak wyglądam - wyszeptała ledwo słyszalnie.
Coraz bardziej zaczynałem się martwić i bać, że ją stracę. Jem twierdzi, że jeszcze nie widział tak ciężkiego przypadku. 
- Podasz mi stelę?
Szybko wstałem i podałem jej to o co prosiła. Patrzyłem jak ledwo unosi rękę i kreśli jakiś znak.
- Skarbie idź do babci - szepnęła cicho w stronę Will'a.
- Ale mamo...
W oczach mojego syna dostrzegłem łzy. Spojrzałem na Clary, widziałem jej niemą prośbę. Wziąłem Will'a z pokoju i szybko wyszedłem. Zszedłem na dół i posadziłem go obok Jocelyn.
- Jest jakaś poprawa? - spytała z nadzieją.
Odpowiedź nie chciała wydostać się z moich ust. Pokręciłem przecząco głową i jak najszybciej wróciłem do sypialni. Ostrożnie położyłem się obok niej.
- Obiecasz mi coś? - spytała po chwili, odwracając twarz  moją stronę.
- Co tylko zechcesz...
- Nie pozwól, aby cokolwiek stało się naszemu synowi, nawet jeśli miałbyś wybierać między moim życiem.
- Clary...
- Po prostu obiecaj...
- Obiecuję, że zrobię wszystko, abyś przeżyła.
Po jej policzkach nagle zaczęły płynąc łzy.
Szybko zakryła oczy ręką, sycząc z bólu.
Podniosłem się i chwyciłem jej dłoń, delikatnie ją odciągając. Po chwili dostrzegłem jak czerwień rozlewa się po jej pięknej szmaragdowej tęczówce.
- Jace, idź po Jem'a - poprosiła błagalnie.
Wybiegłem z domu, nie patrząc na zdziwione spojrzenia. Kiedy znalazłem Jem'a, nie musiałem nic mówić, żeby zrozumiał o co mi chodzi. Wróciłem razem z nim, ale nie pozwolił mi wejść.
Siedziałem jak na szpilkach, tuląc do siebie Will'a. Obawiałem się najgorszego.
Po godzinie oczekiwania, zobaczyłem zszokowanego Jem'a.
- Co się dzieje? - spytałem.
- Chyba naoglądałem się zbyt wiele trupów - oznajmił.
Posadziłem syna na fotelu i pobiegłem na górę. Za mną podążyła Jocelyn, Luke, Alan, Aiden i Jonathan. Na korytarzu stała Vanessa trzymając swoją mała córeczkę, Dianę. Niepewnie stanąłem w drzwiach i zamarłem.
- Valentine - stałem jak sparaliżowany.
Nic się nie zmienił, no może wyglądał na młodszego. Miał na sobie białe ubranie. Trzymał moją żonę na rekach i delikatnie gładził jej twarz.
Po chwili dołączyła do mnie reszta. Jak to możliwe?
- Spóźniłeś się - usłyszałem głos pełen wyrzutów, należący do mojego ojca.
- Przekonanie archanioła wcale nie jest takie łatwe - oznajmił.
Dopiero po chwili dostrzegłem pustą buteleczkę.
- Co jej podałeś?! - warknąłem.
- Nic co miało by ją skrzywdzić.
Nie mięła chwili kiedy zobaczyłem jak Clary się podnosi.
- Czuję się tak jakbym miała kaca - mruknęła.
Jej twarz momentalnie zaczęła napierać blasku, włosy odzyskały swoją intensywną barwę. Ale oczy wciąż pozostały krwistoczerwone.
- Ktoś mi wyjaśni o co chodzi? - spytał Alan.
- Witaj synu. Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać - uśmiechnął się w stronę rudowłosego.
 Zwariowałem tak? Valentine się uśmiechnął?
- Nie wiem jak ty Jace, ale ja nie przetrawię tego na trzeźwo - oznajmił Jonathan. Jego głos był pełen jadu i nienawiści.
Coś i się zdaje, że to nie będą miłe odwiedziny.

piątek, 30 czerwca 2017

Rozdział 9 cz. 2

*Jace*
Obudziłem się czując obok siebie pustkę. Miejsce obok mnie było puste. Wstałem i szybko się ubrałem. Martwiłem się. Zszedłem na dół i stanąłem zszokowany w progu kuchni. Aiden jak gdyby nigdy nic stał i robił śniadanie. Wszystko było by dobrze gdyby nie związana dziewczyna siedząca na krześle.
- To moja siostra Mia - powiedział jakby od niechcenia.
Dopiero po chwili skojarzyłem tą dziewczynę. Dyskretnie się wycofałem i wszedłem do salonu. na kanapie siedział mój ojciec razem z Willem, a także Jonathan, Jocelyn i Luke. Alan stał przy oknie.
- Widział ktoś Clary - spytałem.
- Nie. Mnie jednak dziwi fakt, że Aiden tutaj jest, na dodatek robiący śniadanie - mruknął Jonathan.
Po chwili usłyszałem głośne trzaśnięcie drzwiami.. Clary bez słowa weszła do salonu, rzuciła mojemu ojcu jakiś list, wzięła Will'a i wyszła. Patrzyłem na to nie wiedząc jak zareagować. Co jej się stało?
- Widzę, że jej humorki dają wam się we znaki - usłyszałem rozbawiony głos Aidena.
- O co ci chodzi? - spytałem.
- Tak to jest jak nie potraficie się zabezpieczać. Ciekawe czy teraz będzie dziewczynka? - mruknął, zostawiają mnie skołowanego.
Sens tych słów był jednoznaczny. Clary... Clary jest w ciąży!
- Zawiadomię Jem'a - zaproponował Jonathan.
Jak najszybciej pobiegłem na górę. Moja radość byłą nie do opisania. Wbiegłem szczęśliwy do naszej sypialni. Clary siedziała z naszym synem na kolanach.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytałem chwytając twarz w jej dłonie.
- Kiedy powiedziałam Aidenowi, że jestem w ciąży zachowywał się tak jakbym była z porcelany. Praktycznie nic nie mogłam samodzielnie robić. Jonathan jeszcze w tedy nie żył. Wiedziałam, że jeśli dowiecie się, że znowu jestem w ciąży to będzie gorzej.
Patrzyłem na nią z niepokojem. Nie wyglądała na szczęśliwą.
- Kochanie, co się stało?
- Rozmawiałam z Valentinem. Jace ja muszę umrzeć.
Patrzyłem na nią w szoku. Nie tylko nie to. Nie mogę jej znowu stracić.
- Dopiero co cie odzyskałem - szepnąłem gładząc kciukiem jej policzek.
- Will idź do babci.
Kiedy nasz syn opuścił pomieszczenie, jej ręce znalazły się na mojej szyi. Pocałowała mnie niezwykle czule. Objąłem jej delikatną talię, przyciągając ją bliżej. Po chwili odsunęliśmy się od siebie.W jej oczach dostrzegłem zły.
- Już zbyt długo żyłam twoim kosztem. Domyślam się, że Stephen ci wszystko powiedział. Ja już od dawna powinnam być martwa. Nie mogę żyć kosztem twoim ani naszych dzieci. Nie można w nieskończoność oszukiwać przeznaczenia.
- Znajdziemy jakieś rozwiązanie, zawsze znajdujemy... - przerwała mi.
- Są rzeczy, których nie można naprawić. Jeśli mnie kochasz to musisz zaakceptować moją decyzję - wstał i spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem.
- Zaakceptować? Tu chodzi o twoje życie! Nie zaakceptuję czegoś co mi cie odbierze! - oznajmiłem wściekły, wychodząc z sypialni.
Jak ona w ogóle może coś takiego mówić? Nie obchodzi mnie, że żyje moim kosztem. Może robić to dalej. Byle tylko żyła.

środa, 21 czerwca 2017

Rozdział 9 cz. 1

*Clary*
Wstałam w nocy tak chicho, aby Jace się nie obudził. Szybko założyłam czarną bokserkę, czarne spodnie, skórzana kurtkę i botki na obcasie. Niezauważona wymknęłam się z domu. Położyłam dłoń na brzuchu, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Czułam pod palcami, moje maleństwo. Po nocy z Jace'm miałam sen, śnił mi się mały rudowłosy chłopiec. Najbardziej boli mnie fakt, że musiałam skłamać. Oni jeszcze nie mogą wiedzieć, jestem im za bardzo potrzebna.
Jak najszybciej skierowałam się w stronę jeziora. Kiedy tam dotarłam, usiadłam najbliżej wody. Wpatrywałam się w księżyc odbijający się w wodzie. Nie wiedziałam co zrobić.
Po chwili wstałam i spojrzałam w gwieździste niebo. Gwiazda. Symbol rodu Morgenstern. Po chwili poczułam coś zimnego na policzku.
Otworzyłam oczy, czując narastający chłód. Padał śnieg! Z każda chwilą było go coraz więcej. Obróciłam się wokół własnej osi, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Po chwili płatki śniegu zaczęły tworzyć jakiś kształt. Za nim się obejrzałam, stał przede mną... Mój ojciec.
Od bardzo dawna błagałam anioły o choć chwilę rozmowy z nim. po tym wszystkim czego się dowiedziałam, musiałam.
- Witaj Clarisso.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Podeszłam do niego i przytuliłam. Mogłam to zrobić, choć jeden raz w życiu. To był on. Człowiek, którym był zanim został otruty.
- Jestem z ciebie dumny - szepnął, obejmując mnie mocniej.
- Przepraszam, że dowiedziałam się o tym tak późno.
- Najważniejsze, że poznałaś większość prawdy.
- Jak to większość? - spytałam, odsuwając się lekko od niego.
- Posłuchaj... Krąg od początku swojego powstania był podzielony. Kiedy sprowadziłem anioła... On wyjawił mi twoje przeznaczenie. Miałaś zginąć przed swoimi szesnastymi urodzinami. Ja jednak nie chciałem do tego dopuścić, dlatego robiłem wszystko, aby cie chronić. To dlatego Jace nie miał rodziców. Celine poświęciła się dla niego, tak samo jak Stephen.
- Chcesz powiedzieć, że żyję kosztem Jace'a?! - krzyknęłam.
Wszystko zaczęło nabierać sensu.
- Jest jeszcze coś... Twoja ciąża... - nie dałam mu dokończyć.
- To dlatego moja ciąża za każdym razem jest zagrożona. Musze umrzeć i wypełnić swoje przeznaczenie.
Nagle wszystko zrozumiałam. Wizje przed ciążą. Anioły chcą, żebym przed śmiercią mogła zobaczyć życie swoich dzieci.
- Nie pozwolę na to, dopóki mogę coś zrobić...
- Dość tego! Całe życie za mnie decydujesz! Nie będę narażała własnych dzieci! Zabraniam ci decydować za mnie!
- Córeczko, chcę cie tylko chronić. Chcę żebyś żyła.
- Ale jakim kosztem?
- Choćbyś nie wiem co robiła ja i tak zrobię wszystko, aby cie chronić. Przekaż to Stephenowi.
Podał mi biała kopertę i zniknął.
Śnieg nadal padał. Wzięłam kilka wdechów, aby się uspokoić.
Póki żyje nikt nie będzie bezpieczny, a tym bardziej moje dzieci.