niedziela, 21 maja 2017

Rozdział 7

*Clary*
Bałam się. Cholernie bałam się reakcji Jace'a. Wszyscy stali i z niedowierzaniem wpatrywali się w mojego teścia. Moja matka niepewnie podeszła do Stepena.
- Stephen? - spytała cicho.
- A jak pani myśli? - usłyszałam głos, który z pewnością bardziej ich zszokował.
Po chwili obok mnie pojawił się Max. Isabell i Alec stali jak sparaliżowani, a łzy spływały po ich policzkach. Zanim się obejrzałam oboje tulili się do młodszego brata.
Był jedną z pierwszych osób, które wskrzesiłam.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - głos Jace'a był przepełniony żalem.
Patrzył na mnie z bólem. Max odsunął się od nich i podszedł do mnie. Położył dłoń na moim ramieniu. Bardzo się zmienił. Mimo, że umarł tak młodo teraz wygląda jak nastolatek. Lata, które stracił, wróciły do niego.
- Nie wiń jej. Przysięgała strzec naszej tajemnicy - oznajmił stanowczo Max.
- Jakiej tajemnicy? - spytała Maryse podchodząc bliżej.
- To dłuższa historia - rzekłam niepewnie.
- Mamy czas - oznajmił Simon.
- Lepiej chyba wszystko przedyskutować prawda? - głos Jordana był bardzo pewny siebie.
Czy oni wszyscy się na mnie uwzięli?
Zobaczyłam zdezorientowaną Maię.
- Jordan? - spytała zszokowana.
- Witaj Maia - przywitał się radośnie.
- Jesteś Nocnym łowcą - zauważył Magnus.
- Tylko w połowie. Mam runy, ale mogę też się zmieniać - wyjaśnił, krótko.
No to się porobiło.


*Jace*
Siedziałem w sypialni. Narada nadal trwa. Usłyszałem jak ktoś ostrożnie otwiera drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę i dostrzegłem Clary. Nie mogę pojąć dlaczego mi nie powiedziała o moim ojcu, o Maxie, czy o Jordanie.
- Chciałam ci powiedzieć. Maxa wskrzesiłam tuż po Jonathanie. Wcześniej jednak znalazłam list. Był zaadresowany do Valentine'a. Był od twojego ojca. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałam. Chciałam żeby Max do was wrócił, ale on nie chciał. Próbowałam go przekonać, ale mi się nie udało. Przepraszam - szepnęła.
Po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
Podszedłem do niej i delikatnie otarłem jej policzki. Przytuliłem ją do siebie.
- Kochanie już dobrze.
Podniosłem ją lekko i usiadłem na łóżku. Siedziała okrakiem na moi kolanach. Po chwili odsunęła się ode mnie. Spojrzała na mnie załzawionymi oczami i szybko zmniejszyła dystans między naszymi ustami. Ten pocałunek był znacznie bardziej namiętny niż dotychczas. Wplątał swoje drobne dłonie w moje włosy, ciągnąc za nie lekko. Zrozumiałem jej przekaz.
Wszystko działo się dość szybko. Kolejno nasze ubrania znajdowały swoje miejsce na podłodze. Miałem wrażenie, że zemdleję z przyjemności. Jej słodkie jęki wypełniały całą sypialnię, doprowadzając mnie tym do jeszcze większego szaleństwa. W tym właśnie momencie zdałem sobie sprawę jak bardzo mi tego brakowało i jak wielkim jestem szczęściarzem. Po 4 latach celibatu w końcu mogłem znowu z nią to zrobić. Tylko ona potrafi mnie całkowicie zaspokoić. Szkoda tylko, że nie zrozumiałem tego wcześniej.
Leżeliśmy przykryci kołdrą. Plecy mnie trochę bolały, ale nie zwracałem na to zbytnio uwagi. Udało mi się już całkowicie odzyskać oddech.
- Powinieneś z nim porozmawiać - oznajmiła cicho, mocniej wtulając się moja pierś.
- Nie rozmawiajmy teraz o tym - szepnąłem, gładząc delikatnie jej nagie plecy.
Mógłbym tak leżeć w nieskończoność.
- Powinniśmy wstać - podniosła się lekko.
Nachyliłem się nad nią, przez co znowu musiała się położyć.
- Nadal nie masz dość? - spytała, zdając sobie sprawę z mojego problemu.
- Will jest pod opieką wielu opiekunek. Nic się nie stanie jak kolację, zrobi mu ktoś inny.
Pocałowałem ją długo i namiętnie. Nie ma mowy, że wypuszczę ją dziś z łóżka.

niedziela, 14 maja 2017

Rozdział 6

*Jace*
Kiedy Will poszedł do Vanessy, znowu zostałem sam. Nie mogłem już dłużej znieść tej bezradności. Narysowałem sobie kilka run i zbierając w sobie wszystkie siły postanowiłem wstać. Podbierając się na rekach udało mi się wstać. Nogi miałem jak z waty, ale jakoś udało mi się utrzymać równowagę. Po kilku krokach upadłem na podłogę.
Drzwi gwałtownie się otworzyły. Stanęła w nich Clary.
- Jace!
Pomogła mi wstać. Dzięki jej pomocy udało mi się dojść do łóżka.
- Nie powinieneś wstawać. To jeszcze za wcześnie.
- Prawie mi się udało - westchnąłem.
- Prawie robi różnicę.
Zdjęła mi koszulkę i chwyciła za stele. Zaczęła kreślić na mojej skórze nieznane mi runy. Krzyknąłem z bólu czując jak moje ciało pali. Upadłem plecami na łóżko. Ból był nie do zniesienia. Czułem jak moje kości same się przemieszczając. Moje rany piekły. Po kilku minutach ból zniknął. Spojrzałem na Clary. Wyglądała na wyczerpaną. Podbierając się o szarkę wstała i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- Wykąp się i zejdź na dół - oznajmiła wychodząc z sypialni.
Powoli wstałem. Ostrożnie wyjąłem ubrania z szafy i wszedłem do łazienki. Moje nogi lekko drżały, ale było o wiele lepiej niż wcześniej. Stanąłem przed lustrem i zdjąłem opatrunki. Niepewnie dotknąłem jednej z blizn. Wyglądała okropnie tak samo jak wszystkie.
Wziąłem szybki prysznic. Znaczy starałem się, ale pieczenie mi to uniemożliwiało. Owinąłem się ręcznikiem kiedy drzwi się otworzyły. Moja żona weszła z bandażami w ręce. Przełknąłem głośno ślinę czując pewien dyskomfort.
- Muszę założyć ci opatrunek, abyś nie podrażnił ran - oznajmiła.
- Dlaczego nie narysowałaś mi run wcześniej? - spytałem zaciekawiony.
- Niedługo się dowiesz.
Podeszła do mnie i sprawnie owinęła moje blizny bandażem. Przymknąłem oczy, delektując się jej dotykiem. Dzisiaj jej nie daruję, nie zniosę dłużej tych słodkich tortur.
- Ubierzesz się sam? - spytała zbyt prowokująco.
Przyciągnąłem ją do siebie nie zwracając uwagi na leki ból i pocałowałem ją. Złapałem za jej uda i podsadziłem. Kiedy usidła na szafce, objęła mnie za szyję. Delektowałem się jej słodkim smakiem. Oblizałem jej wargę prosząc o dostęp, którego od razu mi udzieliła.
- Musimy iść - oznajmiła, odrywając się ode mnie.
- Poczekają na nas.
- Nie - odepchnęła mnie lekko i zeskoczyła z szafki.
Wyszła z łazienki, zostawiając mnie samego. Szybko się ubrałem. Nie mam pojęcia co się z nią dzieje, chodzi jakaś zamyślona i dziwnie smutna. Na dodatek jest bardziej drażliwa niż zwykle. Chociaż to może przez naradę.
Wyszedłem z sypialni, a następnie z domu. Na zewnątrz panowało nie małe zamieszanie. Wszyscy chcieli zacząć. Clary jedyna stała i milczała. Pozostali spojrzeli na mnie z lekkim uśmiechem. Chyba cieszyli się, że już jestem sprawny.
- Możemy zacząć? - spytała Jia.
- Jeszcze nie - rzekła Clary.
Co ona kombinuje?
Po chwili poczułem jak ziemia drży. Z lasu wyłonił się klan Raphaela z nim na czele. Patrzyłem na nich zdezorientowany. Tylu chodzących za dnia?! Po chwili zobaczyłem także sforę Mai. Jednak to co wydarzyło się potem mnie zszokowało.
Zobaczyłem jak z lasu kolejno wyłaniają się postacie na koniach. Ich kopyta było słychać z daleka.
- Clary! - krzyk Jonathana dotarł do moich uszu.
- Tak?
- Sprowadziłaś Krąg? - spytał niedowierzając.
- Chyba raczej ty to zrobiłeś braciszku.
Zanim się obejrzałem jeźdźcy zeszli z koni.
Jeden z nich podszedł do nas i zdjął swój kaptur.
Byłem jak sparaliżowany. Miałem wrażenie, że śnię. Spojrzałem na Clary. W jej oczach malował się ból i niepewność. Czyli wiedziała.
Wszyscy tak jak ja stali w szoku. Przede mną stał Stephen Herondale. Mój biologiczny ojciec.



No mamy dramę. Kolejna tajemnica wyjdzie na jaw.
Jak sądzicie jak zareaguje Jace?
Czytasz komentuj

niedziela, 7 maja 2017

Rozdział 5

*Clary*
Przygotowywałam posiłek dla Jace'a. Will siedział na krześle i uważnie mi się przyglądał. Zachowywał się bardzo dziwnie. Był dziwnie spokojny i lekko wystraszony. Byłam tym trochę zaniepokojona.
- Skarbie, czy coś się stało? - spytałam w końcu.
Odłożyłam nóż i skierowałam się w stronę salonu. Kiedy weszłam do środka od razu zrozumiałam.
- Magnus, czyś ty zdurniał? - oburzyłam się patrząc na ogromną pluszową kaczkę.
- No skąd mogłem wiedzieć!
- Masz to natychmiast stąd zabrać! - rozkazałam.
- Vincent to zaczarował - Alec podszedł do mnie i spojrzał na czarownika ze złośliwym uśmiechem.
- I ty przeciwko mnie? - spytał oburzony.
Wzruszył tylko ramionami i wyszedł z pomieszczenia.
Wróciłam do kuchni i wzięłam na ręce mojego synka. Jak najszybciej zaniosłam go do sypialni.
- Coś się stało? - spytał Jace.
Posadziłam Will'a obok leżącego blondyna. Spojrzałam na męża.
- Magnus stwierdził, że da naszemu synowi pluszową kaczkę w wersji XXL - oznajmiłam.
Ucałowałam Will'a w czoło i wyjęłam z szafy miecz. Jak najszybciej zeszłam do salonu. Magnus nadal szarpał się z tym przeklętym pluszakiem. Co to był w ogóle za pomysł? Terapia szokowa?
Bez zbędnych szczegółów pocięłam zabawkę na kawałeczki.
- Po problemie - warknęłam.
Wychodząc z salonu minęłam zadowolonego Aidena, chyba domyślił się o co poszło. Odłożyłam miecz na szafkę i wróciłam do przyrządzania posiłku.
- Strasznie brutalnie potraktowałaś tą maskotkę - usłyszałam rozbawiony głos Jonathana.
- Dziecko mi wystraszył! Zobaczymy jak ty będziesz się zachowywał.
- Wtedy to strach będzie wyjść z pokoju - Aiden wszedł do kuchni wskoczył na blat.
- Nudzi ci się?
- Aj owszem. Potrenowałbym, idziemy? - zrobił maślane oczy.
- Jak skończę - westchnęłam.
Nałożyłam obiad na talerz i jak najszybciej poszłam do góry, oczywiście uważając aby nie upuścić jedzenia. Weszłam do sypialni i stanęłam rozczulona widokiem. Will bawił się włosami Jace'a. Uśmiechnęłam się i położyłam talerz na szafce.
- Dasz radę zjeść sam? - spytałam, pomagając mu usiąść.
- Tak.
- Zajmiesz się nim przez kilka godzin? Dotrzyma ci towarzystwa.
- Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że z nim zostanę. Coś się dzieje?
- Narada będzie za jakieś 3 godziny, a na razie idę potrenować z Aidenem.
Od razu posmutniał. Odwrócił ode mnie wzrok.
- Gdyby coś się działo wołaj.
Pocałowałam go przelotnie w usta. Poczochrałam synka po głowie i wyszłam z pokoju.
Zeszłam do sali treningowej. Pusta.
Jak zawsze się spóźnia.
Wzięłam kij i zaczęłam nim wymachiwać.
Dopiero po kilku minutach przyszedł mój parabatai.
- O co tak naprawdę chodzi? - spytałam widząc jego minę.
- Musze zniknąć na jakiś czas - oznajmił.
Zszokowana upuściłam kij.
- Co? - spytałam nie dowierzając.
- Muszę znaleźć Mię.
- Ale...
- Clary zrozum, nigdzie teraz nie jest bezpiecznie. Nie wybaczę sobie jeśli cokolwiek jej się stanie.
Stanęłam na wprost niego. Rozumiem, że to jego siostra, ale mają ze sobą słaby kontakt. Można powiedzieć, że ona go nienawidzi. Obawiam się czy zdoła ją przekonać, aby z nim poszła.
- Nie będzie chciała cię słuchać.
- Jeśli będzie trzeba to siłą ją tu zaciągnę. Potrzebuję tylko twojej drobnej pomocy.
- Runy... No dobrze, ale nie pójdziesz sam. Poproszę Alana o jakiej wsparcie dla ciebie. Nawet nie wasz się protestować - rzekłam oschło.
Pokiwał tylko głową. Mam nadzieję, że nie będę tego żałować.


Zapraszam na mój nowy blog. Link w poprzednim poście.
Czytasz komentuj 

środa, 3 maja 2017

Rozdział 4

*Clary*
Byłam zdenerwowana. Jak najszybciej wyszłam z posiadłości i spojrzałam na znienawidzoną przeze mnie twarz. Podbiegłam do Alan'a i złapałam go za rękę. Co jak co, ale on szczególnie nienawidzi Tonego.
- Miło mi was znowu widzieć. Widzę, że rodzinka w komplecie, no prawie brakuje tylko tatusia - uśmiechnął się głupio.
Odwróciłam się i zobaczyłam mamę oraz Jonathana.
- Czego chcesz?! - warknął w stronę chłopaka.
Tony kiedyś należał do stada Alan, ale mój brat go "wyrzucił". Jest zadufanym w sobie dupkiem. Tlenione włosy i kolorowe soczewki to cały on. Pokłócił się kiedyś z moim bliźniakiem no i teraz są największymi wrogami.
- Niech zgadnę jesteś nowym pieskiem królowej - rzekłam pewnie.
Jego mina od razu uległa zmianie.
- Jak zawsze spostrzegawcza.
- Powiedz w końcu po co tu przylazłeś - oburzył się.
- Może grzeczniej? Jestem ciekaw co tam u twojej dziewczyny? Rzuciła cie już czy jeszcze nie?
Spojrzałam na Alana i zamarłam.
Jego oczy jarzyły się mocną czerwienią. Uniósł na niego wzrok. To był zaledwie ułamek sekundy. Alan się przemienił i rzucił na Tonego. Po chwili chłopak zrobił to samo i obaj pobiegli w las.
- Sprowadźcie Daphne! - krzyknęłam, biegnąc za nimi.
Cholera! Niedobrze! Alan w takim stanie nie będzie potrafił się kontrolować. Przystanęłam na chwilę nie mogąc dostrzec żadnego z nich. Słysząc dziwny dźwięk, pobiegłam w jego stronę.
Po kilku minutach na niewielką polanę. Widok jaki zastałam zszokował mnie.
Wiedziałam, że Alan jest potężnym wilkołakiem, ale nie sądziłam, że aż tak.
Mój brat przemieniony pochylał się nad rozszarpanym ciałem Tonego. Był cały ubrudzony krwią.
- Braciszku... - szepnęłam, podchodząc do niego.
- Znowu to zrobiłem.
Moje serce niemalże się zatrzymało widząc ten okropny widok. Podeszłam do niego i uklękłam obok. Nie przejmując się krwią, przytuliłam go.
- Jak to znowu? - spytałam nie rozumiejąc.
- A ty myślisz, że co się stało z ludźmi, którzy mnie wychowali?
O nic więcej nie pytałam. Objęłam go mocniej, zatapiając twarz w jego płomiennych włosach.
- Tak się dzieje kiedy tracę nad sobą panowanie. Jestem w stanie zabić każdego - szepnął.
Odsunęłam się od niego i uśmiechnęłam lekko. Wyjęłam stele i bez słowa zaczęłam kreślić runę na jego obojczyku. Kiedy skończyłam wstałam i pomogła mu wstać.
- Trzeba było mi wcześniej powiedzieć. Pomogła bym ci i nie było by teraz problemu.
- Alan! - usłyszałam głos Daphne.
Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Awww... Oni tak pięknie razem wyglądają!
- Dobrze, że już kupiłam sukienkę - oznajmiłam radośnie, zostawiając ich zdezorientowanych.


*Jace*
Czekałem zmartwiony na Clary. Will zdążył już zasnąć. Spał wtulony w moje ramię. Gdyby nie zaistniała sytuacja pewnie cały czas bym na niego patrzył.
Nie wiem ile czau minęło, ale w końcu drzwi się otworzyły. Myślałem, że dostanę zawału widząc krew na jej ubraniu. Na szczęście nie miała żadnych ran co znaczy, że krew nie należy do niej. Chciałem się odezwać, ale powstrzymała mnie gestem dłoni. Podeszła do łóżka i wzięła na ręce Will'a. Wyszła z nim z sypialni.
Kiedy wróciła bez słowa poszła do łazienki. Nie no po prostu super! Wybiega nic nie mówiąc, a teraz nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem.
Kiedy zauważyłem jak drzwi się otwierają, miałem na nią nakrzyczę. No właśnie miałem.
Znowu to zrobiła! Zrobiło mi się cholernie gorąco, widząc ją wychodzącą w samej czerwonej bieliźnie.
- Kiedy ty przestaniesz mnie karać? - jęknąłem niezadowolony.
Podeszła do mnie i na kolanach podeszła do mnie. Pochyliła się nade mną, przez co miałem idealny widok na jej piersi, które są zdecydowanie większe niż zapamiętałem.
- Jestem pewna, że jak wyzdrowiejesz to twoja kara się skończy - szepnęła.
- Wolałbym być karany, kiedy będę całkowicie sprawny.
- Właśnie po to to robię - zachichotała, wstając z łóżka.
Podeszła do szafy i wyciągnęła z niej moją czarną koszulkę. Szybko ją założyła i z powrotem usiadła obok mnie.
- W czym takie karanie ma mi pomóc? - spytałem, udając obrażonego.
- Vincent powiedział, że potrzebujesz motywacji, aby szybciej wyzdrowieć. A skoro nie robiłeś tego ze mną od ponad 4 lat to chyba oczywiste, że będziesz pragnął szybciej wyzdrowieć, aby w końcu zaspokoić tęsknotę i pożądanie. Przynajmniej Magnus tak twierdzi.
- Naprawdę nie znalazłaś innej motywacji?
- Nie mów, że ci się nie podoba.
Pochyliła się nade mną i pocałowała. Drżącą ręką objąłem ją w tali i pociągnąłem ku sobie. Rozchyliłem jej usta i pozwoliłem, aby jej język otarł się o mój. Podwinąłem jej koszulkę i zacząłem gładzić jej delikatną skórę na plecach. Jęknęła w moje usta kiedy złapałem za jej pośladek.
Mam dość! Co z tego, że jestem w połowie sparaliżowany? Jakoś dam sobie radę. W momencie kiedy chciałem nas obrócić, odsunęła się ode mnie.
- Później wyjaśnię ci o co chodziło.
Wstała i podeszła do szafy. Wyjęła z niej granatowe leginsy, które szybko założyła.
- Pójdę po coś do jedzenia - uśmiechnęła się zwycięsko i wyszła z sypialni.
Ona mnie wykończy, zanim jeszcze wyzdrowieję!